piątek, 28 listopada 2014

prasówka

Dzisiaj chciałam się podzielić blogami, które czytam i w których dostrzegam szeroko pojęte podejście do upraszczania i uszczęśliwiania życia. Na początku pięć blogów, w których ostatnio szukam różnych ciekawych spostrzeżeń:

1. Szczęśliwy Minimalista - Tomek krok po kroku analizuje różne aspekty minimalistycznego życia
2. Kiniusiowy - pomiędzy wpisami na temat córeczki, Kinga opowiada o swoim powolnym dążeniu do ograniczenia konsumpcji, oszczędnościach i drodze do wolności finansowej
3. Prosty blog - Ajka to już profesjonalna minimalistka, warto spojrzeć na jej blog od pierwszych wpisów (ja wciąż jestem w trakcie czytania)
4. Ekskonsumpcja - tu zachwyciła mnie historia leczenia z zakupoholizmu krok po kroku. Niewiarygodne jak bardzo mogą się zmieniać ludzie. Również polecam bloga od pierwszych wpisów. Ja pochłonęłam w kilka dni.
5. Wolnymbyc - Wolny podąża ścieżką ku niezależności finansowej, a w jego blogu najbardziej lubię... komentarze :)

Na początku mojej przygody z minimalizmem zaczytywałam się również w blogach trochę już w tej chwili martwych, ale jak najbardziej wartościowych. I tu polecam:

A na deser – blog który w dużej mierze jest przeciwieństwem minimalizmu. Autorka otacza się przedmiotami, co i rusz przedstawiając swoje nowe nabytki. Ale mimo tego przesytu dobrami, opisuje piękne rodzinne życie pełne miłości i prostoty. Polecam chociażby ostatni wpis na temat grudniowego czasu dla rodziny: "Czas Adwentu... Po prostu uwielbiam grudzień".

A Wy, co czytacie?



wtorek, 25 listopada 2014

eksperyment "dziękuję"

Dziękuję za każdy nowy dzień, który jest mi dane przeżyć.
Dziękuję za cudowną rodzinę: za kochanego męża, wspaniałych synków.
Dziękuję za to, że mam gdzie mieszkać, że nie chodzę głodna, mam co ubrać na siebie i że niczego mi nie brakuje.
Dziękuję za możliwość spełnienia wszystkich moich potrzeb, a nawet niektórych zachcianek.
Dziękuję za wszystkich życzliwych ludzi, których spotykam każdego dnia.
Dziękuję za każdy uśmiech.
Dziękuję za poranną herbatkę i domowy chleb na śniadanie.
Dziękuję za wspólne zabawy z dziećmi.
Dziękuję za to, że mogę dziękować.

Na czym polega eksperyment "dziękuję"? Na tym, żeby przez jakiś czas skupić się na dziękowaniu. Dziękujemy wszystkim i za wszystko. Cały dzień myślimy tylko o tym komu i za co możemy dziękować. Dziękujemy Bogu, dziękujemy rodzicom, dzieciom, małżonkom, znajomym. Za każdy szczegół. Dziękujemy na głos i w myślach. Dziękujemy, dziękujemy, dziękujemy...

Zamierzony efekt? Uświadomić sobie, jak wiele rzeczy otrzymujemy od życia (od Boga) i od innych ludzi. I dzięki temu być szczęśliwszym.

Zaczęłam wczoraj. Zobaczymy, czy przyniesie efekt...

poniedziałek, 24 listopada 2014

czy minimalizm daje szczęście?

Rozmawiałam ostatnio z mężem na temat mojego planowanego zmniejszenia stanu posiadania i uporządkowania mieszkania. Podzieliłam się entuzjazmem, odczuciami po przeczytaniu różnych blogów minimalistycznych i opowiedziałam, jacy to będziemy szczęśliwi, jak już dokonamy minimalizacji przedmiotów w naszym życiu. Pełna optymizmu opowiadałam, jak to wreszcie chaos panujący w naszym otoczeniu zostanie okiełznany i w końcu zapanuje porządek po wielu latach bałaganu.
I co? I zostałam sprowadzona na ziemię. Mąż, oczywiście, nie ma nic przeciwko moim porządkom, ale stwierdził, że nie mam sobie obiecywać cudów. Skoro w tej chwili biurko i stół się automatycznie stale bałaganią, to nadal będą się same bałaganić. W końcu akurat wszystkie rzeczy, które tam odkładamy są nam potrzebne i nie zostaną wyrzucone. I wcale nie będę szczęśliwsza, jeśli wyrzucę 40% ubrań, połowę książek i częśc zabawek. Może rzeczywiście uda się coś tam posprzątać, gdzieś się pozbyć niepotrzebnych śmieci, zweryfikować zapotrzebowanie na przedmioty. Ale zostało mi uświadomione, że żyję jakąś złudną nadzieją szczęścia, że wyobrażam sobie rzeczy nierealne i że się za dużo naczytałam...

Jak to jest?
Ktoś ma własne doświadczenia?

Jak na razie udało mi się odczuć sporo satysfakcji z każdego ogarniętego kawałka mieszkania. Staram się skupiać na rzeczach ważnych. Szukam, czytam, staram się być mądrzejsza i rozwijać...

Może za rok powrócę do tego wpisu i zweryfikuję jak to jest. Albo się poddam na mojej drodze. Albo stwierdzę, że nic się nie zmieniło w moim postrzeganiu życia. Albo napiszę: jestem szczęśliwsza!

czwartek, 20 listopada 2014

Dziwne obserwacje

Upływ czasu to coś, czego nie rozumiem. No bo na przykład siedzę w domu sama z dwójką małych dzieci. Wstaję rano, ubieram, karmię, zabawiam... Przy okazji sprzątam kuchnię, wstawiam pranie, robię zakupy, ogarniam pokoje, gotuję obiad. Nadchodzi popołudnie, wraca mąż i... czas do położenia dzieci nagle znika. Zdążymy zjeść obiad i właściwie nic więcej. Podobnie jest w weekend. Zawsze mi się wydaje, że dam radę zrobić 10 razy więcej, no bo przecież będzie nas dwójka, łatwiej się podzielić obowiązkami. Nic z tego. Czas przelatuje między rękami i już jest wieczór, trzeba iść spać...
Kiedyś, kiedy jeszcze nie mieliśmy dzieci, najwięcej udawało mi się zrobić również wtedy, kiedy mąż jechał na delegację. Pokoje wysprzątane, łazienki wyszorowane, kuchnia wyczyszczona... Poukładane w szafach, szufladach. Dom błyszczał.
Czy ktoś jeszcze obserwuje tę zależność, że samemu jednak najłatwiej się zabrać do pracy, a druga osoba jakoś tak demobilizuje?
Co zrobić, żeby nie miało to miejsca?

środa, 12 listopada 2014

przedświąteczne przygotowania

Coraz bliżej Święta, coraz bliżej Święta... Już zaczynają nas atakować wszechobecne Mikołaje, choinki, prezenty... Grudzień to w końcu miesiąc, w którym wydajemy najwięcej pieniędzy. To ten czas, kiedy marketingowcy próbują nas przekonać, że właśnie ich produkty najbardziej uszczęśliwią naszych bliskich.
Jako dziecko uwielbiałam Święta Bożego Narodzenia. Właśnie przez te wszelkie nastrojowe dodatki. Zakupy przedświąteczne, kolędy, choinka i przede wszystkim prezenty. Z niecierpliwością wyczekiwałam tego momentu, kiedy będę mogła rozpakować czekające paczuszki i kiedy inni będą rozpakowywać paczki ode mnie.
Po ślubie Święta stały się problemem logistycznym. Jedni i drudzy rodzicie chcieli byśmy spędzali Święta u nich. W związku z czym połowę czasu spędzaliśmy w samochodzie, żeby przejechać ponad 200 kilometrów w jedną stronę i skoro wigilia była w jednym miejscu, to chociaż Święto w drugim. Potem zrezygnowaliśmy z tego jeżdżenia i zmieniamy miejsce świętowania z roku na rok. Zawsze jedni rodzice zmartwieni, stęsknieni... zwłaszcza od momentu, kiedy nasz przyjazd wiąże się z dostawą wnuków (od kiedy są wnuki, to nasza obecność straciła na znaczeniu - bo Święta są najbardziej dla dzieci). Męczy mnie to, denerwuje. Do tego to szaleństwo - czy choinka wystarczająco duża, czy na stole wystarczająco ciasta, czy prezenty wystarczająco bogate.
Niedługo znowu Święta, a ja już się boję. Znowu tona słodyczy (które z tak wielkim trudem próbuję odstawić), znowu niepotrzebne drobiazgi. Wielkie zakupy, bo przecież wszystkich trzeba obdarować...
Nie, nie chodzi mi o to, żeby nie organizować Świąt. Potrzebujemy radosnego, świątecznego nastroju. Potrzebujemy tego ciepła, które wywołuje w nas blask choinki. Potrzebujemy uśmiechu, przełamania opłatkiem, wielu pozytywnych słów...
Tylko skupmy się na tym, co ważne. Nie chodzi tu przecież o jedzenie, prezenty, ozdoby. Chodzi o rodzinne świętowanie, o bliskość, życzliwość. To ma być wspomnienie Bożego Narodzenia, czyli wspomnienie wydarzeń sprzed ponad 2 tysięcy lat. Otwarcie serc na Jezusa.
Dlaczego piszę o tym już teraz? Bo mamy przed nami półtora miesiąca na dobre przemyślenie wszystkiego. Bo jeszcze teraz możemy się skupić na rzeczach ważnych. Jeśli wierzymy w Boże Narodzenie, to możemy wybrać rekolekcje, znaleźć dobrą książkę do przeczytania na ten czas. Może roraty (jejku, jak ja tęsknię za codziennymi roratami o 6 rano, poprzedzonymi śpiewaniem godzinek, ze świecą w ręku), może jakieś inne adwentowe przygotowania... Jeśli jesteśmy niewierzący, to możemy się skupić na dobrym podsumowaniu roku i przygotowaniu planów na kolejne miesiące. Nie dajmy się wciągnąć w wir konsumpcji. Jesteśmy manipulowani, żeby kupować, kupować, kupować... Niech nasze zakupy będą przemyślane, a Święta będą czasem poświęconym rodzinie, bliskim i sobie samym, a nie zakupom, porządkom i jedzeniu.
A jakie Wy macie podejście do tematu Świąt, końca roku, prezentów, spotkań rodzinnych, porządków przedświątecznych i wszystkich innych atrakcji, które serwuje nam grudzień? Próbujecie zachować dystans, czy dajecie się wciągnąć w szaleństwo?

niedziela, 9 listopada 2014

mini(opty)malizm

Co to właściwie jest ten minimalizm? Na czym polega? Czy mam pozbyć się wszystkiego z mieszkania, zostawić łóżko, trzy zestawy ubrań i lodówkę z jedzeniem na dwa dni? A może sprzedać mieszkanie, spakować się w plecak i wyprowadzić do namiotu? Może powinnam mieć dokładnie 100 przedmiotów? Może 200?
Nie wiem, co to jest minimalizm. Właściwie nie interesuje mnie tak do końca. Bo właśnie doszłam do wniosku, że jestem zwolenniczką innej teorii - optymalizmu (sama ją wymyśliłam i jakoś mi się spodobała). A jest to teoria, która łączy wszystkich - chomiki, minimalistów i tych po środku też. Skoro moja teściowa uwielbia otaczać się przedmiotami, to przecież nie mogę jej tego zabronić. Skoro jest szczęśliwa mając dziesięć kompletów porcelany kawowej i pięć obiadowej. Skoro uwielbia porcelanowe aniołki, świeczuszki, buteleczki, filiżaneczki. Skoro chętnie biega ze ścierką do kurzy, poprawia serwetki, przestawia wszelkie drobiazgi... To jest jej świat, jej otoczenie, jej dom i jej szczęście.
Problem pojawia się wtedy, kiedy nie czujemy się szczęśliwie w otoczeniu przedmiotów, które są dookoła nas. Wtedy właśnie możemy poczuć się przytłoczeni i ograniczeni. Możemy mieć dziesięć razy mniej przedmiotów niż inni i nadal czuć, że jest ich za dużo i ograniczają naszą swobodę. Trzeba to sobie uświadomić i na tym nie poprzestać, tylko zacząć działać. Działać tak, żeby doprowadzić otoczenie do naszego optimum.
W moim przypadku jest to trudne. Czuję, że przedmiotów jest za dużo, ale nie do końca sobie z tym radzę. Niby nie jestem bardzo sentymalna, ale okazuje się, że jednak coś tam we mnie siedzi. Nie lubię wyrzucać rzeczy, które nie są popsute, a nie wszystko można oddać dalej czy próbować sprzedać. Przeczytałam już różne posty minimalistów o tym, jak pozbywać się rzeczy sentymentalnych, ale nie do końca to działa. Co zrobić z pasjami męża? Pozwolić, by rozrastały się z szuflady do szuflady, czy wiercić dziurę w brzuchu, żeby jakoś je ograniczył?
Wciąż dużo pracy przede mną, żeby osiągnąć mój własny punkt optimum. Nie jest łatwo...

Parę dni temu pisałam o pleśni. Wczoraj mieliśmy dzień walki z tym paskudztwem. Dzieci pojechały do babci, a my mieliśmy pół dnia na pryskanie, mycie i sprzątanie. Efekt przekroczył moje oczekiwania. Nie tylko pozbyliśmy się pleśni, ale również starych firanek, które czekały pod łóżkiem na lepsze czasy, plakatów sprzed 10 lat, kilku pudełek, zupełnie niepotrzebnych, a także tony kurzu, która gromadziła się pod szafkami i za łóżkiem... Wieczorem czułam się zmęczona i szczęśliwa. Gorzej, że mąż czuł się tylko zmęczony - nie znajduje radości w porządkowaniu otoczenia i pozbywaniu się staroci...

wtorek, 4 listopada 2014

przemijanie

Póki jesienne słoneczko przyświeca zza chmur, dochodzę do wniosku, że nie jest najgorsza ta pora roku. Po spacerze piję ciepłą herbatę, a potem siadam z dziećmi na podłodze i bawimy się balonikami. To jeszcze nie czas smutków i depresji. To czas radości, że jesteśmy razem. I chociaż choroby nie dają nam spokoju, sen nie przekracza 5 godzin na dobę, to mimo wszystko najważniejsze jest wspólne bycie. Trzeba chłonąć te radosne chwile, bo na pewno nadejdą też gorsze. Ładujmy więc akumulatory szczęścia!
Dni mijają mi strasznie szybko. Ledwo wstanę, ogarnę dzieci, siebie, zakupy, obiad, wspólne zabawy i już nadchodzi wieczór. A trzeba jeszcze posprzątać, pranie zrobić, zrealizować plany edukacyjne. Znaleźć wyłączny czas dla każdego członka rodziny, chociaż 10 minut dziennie. Nagle okazuje się, że już jest noc, znowu nie udało się wcześniej położyć spać. Kiedy w tym wszystkim ludzie mają czas na oglądanie telewizji? Kiedy mają czas na chodzenie po galeriach handlowych? Co mogę zrobić, żeby jakoś zwolnić ten bieg życia?

poniedziałek, 3 listopada 2014

takie sobie trochę o niczym...

Miałam tydzień na ogarnianie otoczenia, a teraz znowu siedzę w domu z dwójką - Starszak zamiast bieganiem w przedszkolu zajmuje się smarkaniem w chusteczki. Teraz się zastanawiam, jak to zrobić, żeby mimo dwójki dzieci pod opieką dać radę jednak iść do przodu ze swoimi postanowieniami. Szukam pomysłów na zaangażowanie ich w porządki (wiem, że trwa to pięć razy dłużej i potem jest sprządanie po sprzątaniu, ale czasem można zrobić cokolwiek w ten sposób albo wcale).
A na dworze znowu słońce po paru dniach straszliwie mglistych. Dzięki temu znów więcej optymizmu. Czuję się ostatnio jak na nastrojowej huśtawce. Raz mi się wydaje, że jestem w stanie zrobić wszystko i zaraz będę góry przenosić. Chwilę później stwierdzam, że mogę się poddać i tylko przeczekiwać - z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień. Co zrobić, żeby mieć jak najwięcej górek i jak najmniej dołków?

Czy ktoś wie, jak pozbyć się pleśni z mieszkania? Mamy fatalną wentylację i co roku sezon jesienno-zimowy walczymy z wilgocią. Nic nie pomaga, zawsze któreś okno zarośnie nam na czarno...

Miłego dnia!