poniedziałek, 28 grudnia 2015

radośnie

Święta minęły szybko. Radośnie, spokojnie. Chwilami zbyt spokojnie i leniwie (ze mnie jednak trochę taki typ, że lubię się poruszać). Rodzinne spotkania codziennie. Dużo ciepła, życzliwości.
Świąteczna pasterka pierwszy raz od lat w kościele z rodzicami.
Świąteczne msze ulubione - dla przedszkolaków. Pełne śpiewów, bez kazań, listów umoralniających. Bez stresu, że dziecko zamarudzi, wstanie z ławki. Za to radosne kolędowanie. I obserwowanie radości, kiedy aniołek świeci i wygrywa melodyjki po wrzuceniu pieniążka (podsłuchana rozmowa "Ej, ksiądz chyba majątek zarobi na tym aniołku, co?").
Dużo prostych radości. Bez wielkich oczekiwań.
Internetu mało. Tyle, żeby maila sprawdzić i wysłuchać kolejnych "5 minutek" (tak, ciągle są!).
Przytulając rano męża i dzieci chciałoby się powiedzieć "Chwilo trwaj!". Niech trwa!

środa, 16 grudnia 2015

rozważania mieszczucha

Jestem mieszczuchem. Takim od stóp do głów, co to na wsi był kilka razy w życiu. Kiedyś mieszkałam w samym centrum Poznania, teraz na obrzeżach, na wielkim osiedlu (którego mieszkańców wystarczyłoby, żeby obdzielić kilka wsi). Kiedyś nie wyobrażałam sobie życia poza centrum, z dala od sklepów, Starego Rynku, dworca PKP, Mostu Teatralnego. Wszystko miało być w zasięgu ręki, jak najszybciej. Wszyscy mieli do mnie blisko, więc jakoś tak się działo, że tłumy znajomych osób wpadały w odwiedziny.
Po przeprowadzce czułam się mocno zagubiona. Wszędzie było dalej (choć nadal bezproblemowo - do najbliższego tramwaju miałam wtedy 10 minut), nie dało się umówić ze znajomymi na za pięć minut. Ciężko było mi znaleźć się w nowym miejscu, w nowym otoczeniu...
Jak dziś jadę do centrum miasta na pół dnia, to wracam zmęczona. Zmęczona tłumem ludzi, hałasem. Moje wielkie osiedle wydaje się tak puste i spokojne. Przez te parę lat poznałam panią z mięsnego i sprzedawcę w warzywniaku. Sąsiedzi nie są już tylko anonimowymi "spod piątki", ale "babcia Wiktorii" albo "mama Michała". Zaaklimatyzowałam się. Nie tęsknię za tym starym miejscem zamieszkania. Przynajmniej nie często ;)
I tak dojrzewam do myśli, że mogłabym się kiedyś przeprowadzić jeszcze dalej. Nie na taką typową wieś, gdzie są kury, krowy i świnie. Boję się zwierząt i wiem, że w takich warunkach może bym przetrwała tydzień, ale nie szczególnie dłużej. Ale mały domek albo mieszkanko na uboczu. Najlepiej bez ogrodu, żeby nie trzeba było o niego dbać. Albo nie, z małym ogródkiem, bo chciałabym mieć własne pomidorki, marchewkę i pietruszkę. I żeby znać ludzi dookoła. Żeby było cicho, spokojnie. Żebym na spacerze z dziećmi nie musiała przekrzykiwać tramwajów i samochodów.
Ludzie jednak się zmieniają. Ja zmieniam się bardzo mocno...
Ciekawe, co jeszcze życie mi przyniesie...

wtorek, 15 grudnia 2015

i znowu za dużo i za szybko?

Rok temu narzekałam, że moje życie za bardzo się rozpędziło. Za dużo i za szybko próbowałam zrealizować równocześnie. Tym razem nie jest aż tak źle. Już wiem, że trzeba zmiany wprowadzać powolutku i spokojnie. Że nie jestem typem osoby, która z dnia na dzień zmieni całe swoje życie i będzie szczęśliwsza. Zmiany krok po kroku też nie zawsze działają, ale jak sobie uświadamiam, co udało mi się poprawić, to sama ta świadomość potrafi poprawić humor (żałuję bardzo, że nie zrobiłam zdjęcia mojej kuchni przed pierwszymi minimalistycznymi krokami - ledwo pamiętam, ile wtedy wszystkiego tam było, a czasem bym chciała móc porównać, żeby uwierzyć w możliwości powolnych zmian).
Rok temu pisałam o fundacjach, o pomaganiu - nadal uważam, że warto. Ostatnio bardzo dobry wpis (i podcast) na ten temat opublikował Marcin Iwuć - polecam serdecznie! W moim życiu wciąż jeszcze za mało tego oddania się innym. Kiedyś udzialałam się jako wolontariuszka (ups, wiele z tych wspomnień nie jest pozytywnych), dziś wymówką jest brak czasu. Kiepską wymówką. Jest to krok do wykonania, jak tylko trochę lepiej się ogarnę.
Niedługo Święta. Bardzo się cieszę z wysłuchiwanych rekolekcji. Cieszę się, że przynajmniej część prezentów udało mi się wymyślić przeżyciowych a nie materialnych. Cieszę się, że udało mi się z synkiem porobić trochę ozdób choinkowych, upiec i polukrować pierniczki. Cieszę się, że udaje mi się od kilku (może już nawet kilkunastu) dni przeprowadzać akcję: "codziennie pozbądź się czegoś niepotrzebnego z mieszkania" (efektu nie widzę, ale może trzeba poczekać, a może nie zauważę nigdy jak zmiana będzie prowadzona takimi małymi kroczkami). Cieszę się z wielu rzeczy. Staram się codziennie uświadamiać z czego się cieszę. Nie zawsze jest łatwo. Ale próbować warto...

wtorek, 8 grudnia 2015

cerowanie skarpetek

Cerujecie skarpetki?
Ja cerować nie ceruję, ale wszystkie mniejsze dziurki dzielnie zaszywam. Podobnie w rajstopach, bluzkach, koszulkach. Na zdarte spodniowe kolana naszywam łatki, książki sklejam taśmą, zabawki reanimuję póki się da. I czasem zastanawiam się, na ile to wszystko ma sens. Ta część mojej duszy, która jest eko, jest ze mnie dumna. Ta, która próbuje być minimalistą, złości się straszliwie, bo gdybym to wszystko wyrzuciła, to o ile puściej by było w mieszkaniu... Do tego w dyskusji próbuje brać udział oszczędna część duszy (wyjątkowo zgodna z eko częścią w tym zakresie), a także ta leniwa (której najzwyczajniej w świecie nie chce się tego wszystkiego robić)...
Czy ktoś jeszcze miewa takie dylematy?

poniedziałek, 7 grudnia 2015

w gumiakach z ćmą do księżyca, z krową po schodach i pamiętając, że piorun ryby nie pierdyknie...

Mając małe dzieci nie jest łatwo wyjechać sobie na rekolekcje, codziennie rano biegać na roraty ani jakoś regularnie dbać o życie duchowe (wrrrr... brzmi to jak tania wymówka, może jest łatwo, tylko ja leniwa jestem, no...). W związku z tym od czasu do czasu słucham rekolekcji w internetach. Niech się w końcu te internety całe też do czegoś pożytecznego przydadzą, a nie tylko do marnowania czasu.
W tym roku razem z mężem zachwycamy się cyklem "jeszcze 5 minutek". Na początku zawsze kilka ciekawostek, a potem do tego myśl rozwojowo-duchowa. Dzięki tym ciekawostkom pamięta się ją przez cały dzień, albo nawet i przez kilka dni. Jak byście chcieli jakoś lepiej przeżyć adwent, to myślę, że warto znaleźć sobie właśnie jakieś rekolekcje, rozwijającą książkę i chociaż te kilka minut codziennie znaleźć na to, żeby sobie lepiej poukładać życie. Nie tylko przedmioty w mieszkaniu.

niedziela, 6 grudnia 2015

czy zagrożenie jest nam potrzebne?

Mąż podrzucił mi do przeczytania wpis na blogu "10 procent rocznie" o tytule "Dlaczego potrzebujemy zagrożenia?"
Mocno upraszczając - wychodzi na to, że jak ludziom jest za dobrze, za bardzo skupiają się na konsumpcji i własnych przyjemnościach - wtedy upadają społeczeństwa...
Ciekawe, jak to się ma do trendu minimalistycznego, do prostego życia, do ograniczania potrzeb. Czy jeśli będziemy dążyć do rozwoju osobistego, zamiast skupiać się na gromadzeniu przedmiotów, to w jakiś sposób oddalamy od siebie zagrożenie?
Z przerażeniem niekiedy obserwuję ludzi, którzy dążą do maksymalizacji własnej wygody jak najmniejszym kosztem. A na blogu "Wystarczy mniej" kontrpropozycja siostry Faustyny "Po stopniach ubóstwa".

sobota, 28 listopada 2015

jak to jest z tym minimalizmem i szczęściem?

Myśli w głowie mnóstwo, tylko jakoś w tym wszystkim czasu brak, żeby spisywać. Jak już siadam na dłużej do komputera, to się okazuje, że w głowie pustka i sama nie wiem, o czym wcześniej chciałam pisać.

Pamiętacie jak rok temu zastanawiałam się, czy minimalizm daje szczęście? Miałam po roku zweryfikować, czy mój stan posiadania się zmniejszył i czy dzięki temu lepiej się czuję. Niestety, muszę tu poinformować, że na mojej minimalistycznej drodze poczyniłam dopiero pierwsze kilka kroków. Nawet jeśli coś z mieszkania odchodzi, to na miejsce jednego przedmiotu czekają już kolejne (prezenty, zabawki dla dzieci, książeczki, nowe hobby). Nie udało mi się wszystkiego uporządkować, wydać, sprzedać, wyrzucić.

Nie odczuwam jednak tego wszystkiego jak porażki. Są miejsca, które zostały odgruzowane. Gdybym nie spotkała się z ideą minimalizmu, to dzisiaj, tu i teraz, miałabym problem, żeby w kuchni zrobić kanapkę (tam gdzie kiedys leżało wszystko, dziś jest tylko deska do chleba, masło i nóż), usiąść przy stole i odłożyć na półkę nową książkę. Ubrania dzieci chyba by mnie zasypały (nie wiem, czy dałoby radę wejść do ich pokoju, żeby się o nie nie potknąć), a w kosmetykach miałabym problem się odnaleźć. Nie mam wciąż porządku. Pewnie jeszcze długo mieć go nie będę. Ale jestem o kilka kroków dalej, niż gdybym nie przeczytała kilku wartościowych blogów. Dzięki Wam za to, że piszecie!

Przede mną jeszcze długa droga. Niedługo Święta, znowu prezenty. Sama w dużej mierze chcę postawić na prezenty przeżyciowe - jakieś bilety, wejściówki... Macie jakieś ciekawe pomysły w tym temacie?

A do tego... Pora przewietrzyć szafy i zobaczyć, co już niepotrzebne. Trzeba znaleźć miejsce na spodziewane prezenty...

środa, 18 listopada 2015

Kijem go czy marchewką?

Zmotywowanie siebie do działania to dopiero pierwszy krok. Czasem trzeba też zmobilizować innych, na przykład dziecko, męża, pracownika. Sposobów jest wiele. Nie będę tu żadnych nowatorskich metod wymyślać, bo specjalistką nie jestem i w porównaniu ze znawcami tematu nie mam nic do powiedzenia.
Chciałam tylko napisać, że ostatnio próbuję sposobów marchewkowych. Czyli powrót do mojego "dziękuję" i zauważanie każdych drobnych pozytywów u innych. Skupianie się na tym całkowicie. Nie narzekanie, że mąż nie posprzątał, nie ugotował, nie zrobił zakupów. Podziękowanie za to, że zrobił jakiś mały drobiazg. Z własnego doświadczenia (z dzieciństwa) pamiętam, że najmniejsza pochwała działała sto razy lepiej niż długie wykłady motywacyjne, liczne polecenia, odwoływanie się do poczucia obowiązku. Tak się cieszyłam z tych kilku pozytywnych słów, że zaraz chciałam zasłużyć na kolejne. A jeśli czułam, że są na wyrost powiedziane, to starałam się dobić do ideału.
Ciekawe, czy uda mi się w ten sposób lepiej dzieci motywować. Póki nie sprawdzę, nie dowiem się. A czy wytrwam? Skoro dałam radę przez 30 dni nie jeść słodkiego, to na pewno poradzę sobie z kolejnymi wyzwaniami :D

czwartek, 12 listopada 2015

i jeszcze o motywacji...

Nigdy nie czytałam Muminków. Tzn. może nawet czytałam, ale nie polubiłam, nie weszły do kanonu stałych moich lektur i generalnie nie byłabym w stanie powiedzieć nic poza tym, że biegały sobie jakieś takie białe hipopotamy po swojej dolinie, razem z Włóczykijem i Małą Mi. Ostatnio natomiast trafiłam na kilka bardzo ładnych muminkowych cytatów i kiedy poszłam z dziećmi do biblioteki, postanowiłam zajrzeć na półkę z literaturą dziecięcą, nadrobić własne zaległości i może nawet dziecku poczytać.
Dziecku Muminków czytać nie będę. Jeszcze za młody i zbyt wrażliwy. Nie chcę, żeby Buki albo umierające wiewiórki mu się po nocach śniły. Ale sama czytam i niektóre fragmenty bardzo pozytywnie doceniam.
"Gdzieś tam za tym wszystkim jest Włóczykij - powiedział do siebie Muminek. - Siedzi sobie w słońcu i obiera pomarańczę. Gdybym wiedział, że on wie, że przełażę przez te góry dla niego, to potrafiłbym to zrobić. Ale tak zupełnie samotnie nie dam rady." ("Zima Muminków")
Ot... taki mały dodatek, do mojego ostatniego wpisu o motywacji ;)

piątek, 6 listopada 2015

z przytupem

Próbuję pokonać jesiennego lenia z przytupem. Czyli zapisałam się na zumbę. I tak co tydzień teraz będę podrygiwać grupowo w rytm muzyki. Hihi... A przynajmniej będę próbować, bo pierwsze dwie wizyty wyglądały tak, że ledwo łapałam część kroków, a w pozostałych przypadkach starałam się nie fiknąć w ćwiczącą obok panią. Podobno jednak ćwiczenie czyni mistrza więc... niedługo być może zostanę mistrzem zumby.
Mąż również zaczął dbać o siebie, bo oprócz codziennych dojazdów rowerowych do pracy, ćwiczy fitness dwa razy w tygodniu. Jeszcze trochę i będę musiała go opędzać od młodych panienek...
I jeszcze kroki liczę codziennie. Bo mąż gadżeciarz więc kupił mi licznik kroków, kiedy planowałam biegać. Do biegania nie dojrzałam (zdarza mi się raz na parę tygodni), ale pilnuję wyznaczonego minimum w chodzeniu. Nie spodziewałam się w ogóle, że tyle kilometrów codziennie po mieszkaniu robię.

... żeby jeszcze to wszystko działało i leń jesienny był pokonany...

piątek, 30 października 2015

motywator zewnętrzny i wewnętrzny

Motywować można się na różne sposoby.
Niektórzy biegają tylko z koleżanką.
Niektórzy piszą bloga, żeby codzienne sukcesy albo porażki relacjonować szerszej publiczności.
Inni kupują drogie karnety wstępu na siłownię, żeby czuć, że muszą wykorzystać wpłacone pieniądze.
Są tacy, którzy rysują sobie tablice motywacyjne.
Są i tacy, którzy coś postanawiają i po prostu realizują swoje plany.

Pisałam ostatnio o moim planie, że nie będę jeść słodyczy przez 30 dni. Żeby bardziej się zmobilizować, umówiłam się z koleżanką. Miałyśmy codziennie opisywać wyniki. Pierwsze trzy dni mniej więcej tak to działało. Tyle tylko, że ja pisałam o sukcesach, a koleżanka o swoich porażkach. Potem przestała pisać.

Szczerze mówiąc, nie odczułam dużej różnicy. Motywacja jest we mnie. Gdzieś w środku. I czuję się szczęśliwa, że udaje mi się realizować swój plan bez żadnych motywatorów zewnętrznych, bez koleżanek, bez codziennego tłumaczenia się z wyników.

I to mi dało do myślenia od razu szerzej. Skoro w jednej sprawie potrafię tak się uprzeć i sobie postanowić, że coś zrobię, to dlaczego w innych nie działa? Dlaczego tyle moich planów pozostało niezrealizowanych?
Szukam i szukam odpowiedzi. Być może mobilizujący jest ten termin 30 dni. Wiem, że to nie na zawsze, że na jakiś czas. Być może udaje się dlatego, że jest to pojedyncze postanowienie żywieniowe. Nie jem słodkiego, ale nie mam żadnych dodatkowych wyznaczników odnośnie warzyw, owoców, chleba, kaszy czy czegokolwiek innego. A może po prostu dojrzałam do takiego wyzwania. Wystarczająco długo szykowałam się w głowie do tego, żeby pewnego dnia stwierdzić "od dzisiaj".

A Wy? Macie jakieś swoje systemy motywacyjne? Raczej zewnętrzne czy wewnętrzne?

wtorek, 27 października 2015

powyborczo... zupełnie nie z tej beczki...

Od wielu lat (hmmm, chyba od czasu kiedy skończyłam z 20 lat i pierwsze fascynacje prawem wyborczym miałam za sobą) nie interesuję się zupełnie polityką. Ludziki w Sejmie i Senacie pojawiają się i znikają, a moje życie jest jakie jest. Nie zauważam szczególnego wpływu. Ale doszłam do wniosku, że może to nie do końca odpowiedzialne i postanowiłam choć raz zagłosować w sposób przemyślany. W związku z tym ostatnie 2 tygodnie poświęciłam na czytanie programów wyborczych, wysłuchiwanie debat i wczytywanie się w sylwetki kandydatów.
Nie zamierzam tu przedstawiać moich wniosków politycznych. Nie zamierzam płakać ani cieszyć się z powodu wyników wyborczych. Jest jak jest i, jak to napisałam na samym początku, ludziki w Sejmie i Senacie pojawiają się i znikają. Ale chciałam się podzielić zupełnie inną myślą. Przez te dwa tygodnie wpuściłam do mojej głowy politykę, sprawy gospodarcze, wiadomości (na szczęście nie mamy w domu telewizji, więc tylko wybrane, z Internetu)... Jestem tym przeraźliwie zmęczona. Jak bardzo się cieszę, że wybory za nami i znów mogę na jakiś czas odpocząć od tego tematu. Mogę się skupić na moim bieżącym życiu, na moich prywatnych sprawach.
Wiem, że żyję w konkretnym państwie. Wiąże się to z konkretnymi obowiązkami obywatela. Ale chyba niestety jestem z tych bardzo mało zaangażowanych (a może nie "niestety" tylko "na szczęście"?). Wolę zająć się swoim najbliższym otoczeniem i nie przejmować się tym, na co nie mam wpływu i na co nie chcę mieć wpływu. Może dzięki temu moje życie jest spokojniejsze.


PS. Jakby co, to na statystycznym pojawił się wpis o wykresach wyborczych. Myślę, że warto spojrzeć :)

poniedziałek, 26 października 2015

o spotkaniu z Szymonem H. słów kilka

Ci którzy już lepiej mnie znają i dłużej czytają, to wiedzą, że darzę dużą sympatią Szymka Hołownię. W ubiegłym tygodniu miał swoje wystąpienie w Poznaniu więc świadoma, że warto, postanowiłam pójść i posłuchać osobiście.

Spotkanie na pewno dające do myślenia. Nie ze wszystkim się zgadzam z Szymonem, nie wszystko w 100% akceptuję, ale równocześnie zazdroszczę trochę tego, co przeżywa i o czym opowiada. To nie mój świat, nie moje życie, ale kusi i przekonuje, że warto robić rzeczy, na które inni patrzą dziwnie.

Gaduła... Z moich obserwacji wynika wyraźnie, że zadanie pytania Szymonowi oznacza przynajmniej 15 minutową odpowiedź. Ciekawe, czy w codziennym życiu tak samo. W ogóle zastanawiam się, czy byłabym w stanie zaprzyjaźnić się z osobą, która na co dzień żyje w tak zupełnie innym świecie, w świecie mediów, świecie celebrytów itp. Czy jesteśmy w stanie nadawać na tych samych falach?

Podsumowując. Nie żałuję, że poszłam. Żałuję, że nie miałam okazji poznać osobiście i zweryfikować, czy lubię czy nie lubię. Na pewno cenię, na pewno chętnie dalej będę czytać, co ma do powiedzenia.

A Wy chodzicie na spotkania z ulubionymi autorami książek, aktorami czy innymi osobami, które w jakiś sposób Wam imponują albo inspirują Wasze działania? Jakie macie wrażenia po takich spotkaniach?

PS. Wcześniejsze moje wpisy, w których pisałam o Fundacjach Szymona to:
Kasisi
Dobra Fabryka
trochę własnych myśli o pomaganiu, o fundacjach i o życiu też

piątek, 23 października 2015

moja wizja świata

Z poprzednim postem o ograniczeniach wiąże się jeszcze jedna taka myśl. Ostatnio próbowałam sobie wyobrazić świat, który by się opierał na mojej wizji. Oczywiście, najpierw wszystkie standardowe życzenia. Że nie będzie złych ludzi, przestępstw, kradzieży. Że nie będą potrzebne podatki, że ludzie będą zdrowi, najedzeni i szczęśliwi. Utopia od A do Z. Zdaję sobie z tego sprawę.
Ale do tego druga myśl. W moim świecie ludzie nie byliby nastawieni tak bardzo na konsumowanie, na kupowanie. Każdy by miał jakąś tam podstawę - to, co potrzebuje do życia i do prostego szczęścia. A skoro byśmy nie potrzebowali tych wszystkich przedmiotów, to nie trzeba by było ich wytwarzać. Czyli całościowo, ludzie na świecie by mogli mniej pracować. Mielibyśmy więcej czasu na rodzinę, bliskich, znajomych... Moglibyśmy spacerować, wspólnie zajadać posiłki, grać w różne gry, tańczyć, bawić się... Ten czas, który teraz jest marnowany na wytwarzanie "badziewia" (mam na myśli np. te zabawki, które się psują po pierwszym użytku), można by spożytkować dużo lepiej...
Utopijny ten świat. Mąż mnie wyśmiał, jak mu o nim opowiadałam. A ja jednak sobie będę marzyć. Może jak marzycieli będzie więcej, to chociaż trochę uda się zwolnić pęd ku posiadaniu rzeczy niepotrzebnych...

czwartek, 22 października 2015

dobrowolne ograniczenia... czy to ma sens?

Przyznam się Wam do czegoś. Jestem uzależniona. Co prawda nigdy nie paliłam papierosów (nawet nie spróbowałam), a alkohol piję tylko od czasu do czasu (nie było problemu, jak ciąże wymuszały ponad roczną abstynencję). Ale czekolada... mmmmm... uwielbiam... żyć bez niej nie mogę... Kiedy uświadomiłam sobie moje uzależnienie, postanowiłam choć trochę ograniczyć spożycie i z zadowoleniem stwierdzam, że jest dużo lepiej. Jednak to było dla mnie wciąż mało...
Od tygodnia nie jem słodkiego. Plan jest taki, że wytrwam miesiąc. Pierwsze chwile były bardzo trudne. W sumie najtrudniejsze było postanowienie, że to zrobię. Potem kilka chwil kryzysowych, ale daję radę i nawet nie kuszą mnie czekoladki, które Młodszy dostał na urodziny (a leżą niemalże pod ręką cały czas).
Można zapytać, po co takie ograniczenie. Przecież chudnąć nie muszę. Czekolada to takie nieszkodliwe uzależnienie... Ale nie w tym rzecz. Chcę wiedzieć, że potrafię. Że mam silną wolę. Że jeśli postanowię sobie, że czegoś nie zrobię, to dam radę.
Żyjemy sobie wygodnie. Jak te przysłowiowe pączki w maśle. A ja nie do końca tego chcę. Chcę od czasu do czasu poczuć, że mogę coś zmienić. W sobie i w świecie dookoła. Takie małe słodkie wyzwanie to równocześnie dla mnie duży sprawdzian. Na ile potrafię się trzymać moich postanowień. Na ile ulegam wpływom. I na ile decyduję sama o sobie, a na ile decydują moje zachcianki...

wtorek, 20 października 2015

z podziękowaniem do... właścicieli psów

Kochani Właściciele Psów!
Chciałam Wam bardzo podziękować za to, że wykonujecie swój "psi obowiązek" sprzątając trawniki i chodniki po swoich pupilach. Nie ma Was zbyt wielu, więc tym bardziej uważam, że należy Wam się podziękowanie. To dzięki Wam nie muszę codziennie czyścić wszystkich butów. Skrobanie psiej kupy działa na mnie wyjątkowo agresjo-twórczo. Im mniej tej psiej kupy, tym większa szansa, że nie nakrzyczę na trochę-tylko-winne dziecko, które chciało pobiec za gołębiem albo wypatrzyło w trawie wielkiego kija. Im mniej psiej kupy, tym większa szansa, że sama zorganizuję dzieciom gonitwę wśród kolorowych jesiennych liści...
Zwykle jestem pozytywnie nastawiona do otoczenia i nie lubię nikomu źle życzyć, ale tym, którzy pozwalają swoim ulubieńcom załatwiać się na środku chodnika życzę, żeby sami też musieli buty szorować. Najlepiej codziennie. Ja czyściłam wczoraj, czyściłam też dzisiaj. Wiem więc, jak okrutne są moje życzenia.

środa, 14 października 2015

dobre uczynki

Samo sformułowanie "dobre uczynki" kojarzy mi się z dzieciństwem, lekcjami religii, kazaniami dla dzieci w kościele. Zawsze uczono mnie, że trzeba spełniać dobre uczynki, żeby być lepszym człowiekiem. Z czasem to sformułowanie zaczęło drażnić i denerwować. Powtarzanie ciągle tego samego: posprzątaj pokój, podlej kwiatki, wytrzyj kurze, zmyj naczynia - a wszystko to w ramach "dobrych uczynków"...
Ostatnio w poszukiwaniu szczęścia trochę czytałam, trochę słuchałam o różnych badaniach ludzi szczęśliwych. I w angielskich publikacjach wielokrotnie przeczytałam, że aby być szczęśliwym warto zrobić coś dla innych. Takie "acts of kindness", które na polski najlepiej mi się właśnie przetłumaczyły jako "dobre uczynki". Teorie są różne. Jedni mówią, że codziennie coś dobrego i humor będzie lepszy. Inni piszą, że raz na tydzień, za to hurtowo, najlepiej pięć dobrych uczynków od razu...
Może coś w tym jest?

piątek, 9 października 2015

pozwolenie na jesiennego lenia

Jest jesień. Ja smarkam, kicham, pokasłuję. Gardło odmówiło współpracy. Najchętniej zakopałabym się głęboko pod kołdrę i przespała z pół tygodnia (a potem wstała w pełni sił, gotowa do pracy). Wiadomo, jako mama na pełen etat nie mogę sobie pozwolić na takie stuprocentowe lenistwo. Ale zaprosiłam do siebie małego lenia. Trochę z wyrzutami sumienia, trochę niepewnie, wciąż zastanawiając się, czy robię słusznie.

Siadam więc na kanapie i czytam. Klikam proste gierki na tablecie. Skaczę po blogach, stronkach internetowych. Chodzę z dziećmi na kasztanowe spacery...

Jeszcze od czasu do czasu żałuję i analizuję, ile mogłam zamiast tego zrobić ważnych i pilnych rzeczy. Ale myślę, że te mniej ważne też są potrzebne - żeby znaleźć siłę na najważniejsze, a nie rozsypać się zupełnie...

wtorek, 6 października 2015

co robi świat dookoła Ciebie?

Jestem typowym umysłem ścisłym, osobą analityczną. Pracowałam zawsze przy komputerze, ewentualnie w szeroko pojętej edukacji. Takimi też ludźmi się otaczam, taki w większości świat widzę koło siebie.
Na wakacjach mieliśmy w hotelu darmowe lekcje salsy. Ponieważ był to podobno okres "poza sezonem", to uczestników nie było zbyt wielu (raz nawet mieliśmy indywidualne zajęcia). Zaprzyjaźniliśmy się więc z prowadzącym. Francisco zawodowo uczy ludzi tańczyć, opowiadał nam trochę o swoich podróżach po Europie i pracy w roli trenera tańca. To co dla nas jest samo w sobie odpoczynkiem, atrakcją, ciekawym sposobem na spędzenie czasu - dla niego jest obowiązkiem, codzienną koniecznością. Taniec to nie zawsze dla niego radość i zabawa, ale czasem męczące zadanie (jeśli akurat ciężki uczeń mu się trafi). Francisco jest profesjonalistą - zawsze uśmiechnięty, zawsze pełen humoru (przynajmniej na zewnątrz). Bardzo lubi swoją pracę, ale jak każdy miewa gorsze dni i takie chwile, kiedy chciałby od niej odpocząć. Ostatnio napisał na Facebooku: "LLega ese momento que quieres descansar y hacer algo normal...y te das cuenta que todo tu alrrededor...sigue bailando." (w moim tłumaczeniu: Nadchodzi taki moment, kiedy chcesz odpocząć i zrobić coś normalnego... i zdajesz sobie sprawę z tego, że całe Twoje otoczenie nadal tańczy).
Niesamowite to było dla mnie odkrycie. Moje otoczenie nie tańczy. Moje otoczenie siedzi przy komputerze i stuka w klawisze. Ewentualnie zajmuje się dziećmi. Świat dookoła mnie jest tak bardzo podobny do mnie samej. Ograniczyłam się w dużej mierze do ludzi ze swojego środowiska, do ludzi, którzy żyją tak bardzo podobnie jak i ja.
Uświadamiam sobie właśnie, że chyba w ten sposób coś tracę.
A co robi świat dookoła Was?

piątek, 2 października 2015

nie zawsze tak samo

Rok temu wracałam z wakacji pełna energii, z wielką chęcią do działania. Zmotywowana od stóp do głów - że ogarnę swoje życie, posprzątam otoczenie, zajmę się swoim życiem zawodowym i w ogóle zrobię po prostu wszystko, tylko niech ktoś postawi przede mną te góry do przenoszenia.
W tym roku wróciłam rozleniwiona. Z trudem sprzątam, z niechęcią nawet pranie robię. Zrobienie jednego małego zlecenia zajęło mi parę dni. Blog statystyczny chwilowo czeka - wrócę, ale wpierw muszę się zmotywować. To nawet nie jest żadna chandra, żaden jesienny dołek. Po prostu nic mi się nie chce, najchętniej bym spała i odpoczywała (na zmianę).
Jak to jest, że raz wyjazd wakacyjny daje mi kopa motywacyjnego, a innym razem nie mam siły się ruszyć? A tak bardzo liczyłam na powtórkę z zeszłego roku. Zwłaszcza, że tegoroczne wakacje były spokojniejsze, miałam dużo więcej okazji do wypoczynku...

poniedziałek, 28 września 2015

powroty

Powakacyjne powroty do codzienności nie są łatwe. Zwłaszcza jak wakacje udane, w pięknym miejscu. Zwłaszcza, jeśli chciałoby się rozciągnąć je na kolejnych kilka tygodni, a obowiązki zostawić na kiedyś później, w przyszłości...

Ale trzeba. Pranie. Lodówka. Kurze. Kwiaty. Wszystko czeka na swoją kolej. Blogi również. Mam nadzieję, że po przerwie będę miała jeszcze więcej pomysłów na pisanie, jeszcze więcej przemyśleń i drobiazgów którymi bym się chciała z Wami podzielić.

A tymczasem biorę się do pracy.
Jeszcze trochę leniwie, jeszcze wakacyjnie...
Mam nadzieję, że na dniach uda mi się wrócić do pełnego zaangażowania i nadrobić wszelkie zaległości. Z jednej strony łatwiej - bo choć trochę wypoczęłam (na ile da się odpocząć z dwójką dzieci). Z drugiej strony trudniej - bo rozleniwiłam się śniadaniami i obiadami podawanymi pod nos, hotelową panią sprzątaczką. Dobrze, że chociaż pranie ręcznie musiałam robić, bo już zupełnie utonęłabym w luksusach ;)

A co u Was słychać?

środa, 9 września 2015

wakacyjnie

Na dworze wrześniowa pogoda, a my szykujemy się na wakacje. Co prawda dzieci poprzeziębiane, ale obładowani lekami postanowiliśmy jednak pojechać i zobaczyć, jaka przygoda na nas czeka.
Dla mnie każdy wyjazd to wyjście ze strefy komfortu. Z dziećmi - tym bardziej.
Trzymajcie kciuki, pomódlcie się, pomyślcie pozytywnie - żeby te nasze wakacje się udały. Jesteśmy bardzo zmęczeni, potrzebujemy odzyskać siły i radość życia.

Kolejne wpisy - po powrocie :)

czwartek, 3 września 2015

wady i zalety

Wszyscy mamy wady i zalety. Wszystko dookoła ma swoje plusy i minusy. Zamiast się z tym pogodzić i szukać zawsze tego co pozytywne, ja potrafię wypatrzeć najmniejsze minusiki i skupić na nich swoją uwagę.

Na przykład szukam wyjazdu wakacyjnego. Super hotel, piękne widoki, same pozytywne opinie. Nic tylko jechać i cieszyć się wolnym czasem. A ja czytam: brak klimatyzacji, do kolacji płatne napoje... i zastanawiam się, czy to oferta na pewno dla mnie.

Dzisiaj zrobiłam sobie ćwiczenie. Najpierw stworzyłam listę dziesięciu znajomych osób. Takich które lubię bardziej lub mniej. I przy każdej osobie wypisywałam jak najwięcej zalet. Nie było łatwo. No bo na przykład piszę "zawsze chętna do niesienia pomocy innym", a myślę w tle "ale tak niezorganizowana, że czasem trzeba przez trzy dni dzwonić, żeby się umówić". Bardzo trudno było wyłączyć to okropne "ale". Nie do końca się udało, choć starałam się ile wlezie.
Na szczęście wypisałam tylko zalety i mogę je teraz w każdej chwili przeczytać i może te "ale" nie będzie mi się przypominać gdzieś z tyłu głowy.

I jeszcze kolejny krok. Zastanowić się, co we mnie jest cennego. Za co inni ludzie mogą mnie polubić. I popracować nad swoimi pozytywnymi cechami. Albo "podebrać" te, które najbardziej mi się w innych podobają.

wtorek, 1 września 2015

niebałaganienie zamiast sprzątania

Ha... Dzisiejszy post powstaje pod wpływem kilku inspiracji. Pierwsza z nich to blog Odśmiecownia. Druga inspiracja to dzisiejsza rozmowa w warzywniaku. A trzecia to moje codzienne wizyty przy osiedlowym śmietniku.

Bo to jest tak, że bałagani mi się w domu samo, a sprzątać się nie chce. Jakoś tak się dzieje, że co drugi dzień znoszę z mojego czwartego piętra reklamówki pełne śmieci. I rozglądając się dookoła uświadamiam sobie, że codziennie przynoszę do domu mnóstwo różnych niepotrzebnych przedmiotów. Woreczki foliowe, kartonowe pudełka, papierowe torby.

Dzisiaj poszłam do warzywniaka. Ponieważ torba foliowa, do której pani sprzedawczyni zapakowała mi wszystkie warzywa zaczęła się nadrywać, to przemiła pani zaproponowała mi, że wsadzi to wszystko w drugą torbę. Akurat miałam plecak więc odmówiłam. I sobie porozmawialiśmy z właścicielami warzywniaka, jak dużo tej folii codziennie ze sklepów się wynosi. Patrzę na niektórych kupujących: dwa jabłka do jednej, trzy banany do drugiej, pięć śliwek w trzecim woreczku, do tego jeszcze osobny na marchewkę i na sałatę. A gdyby tak to wszystko wrzucić do jednego (już nie mówię, że bez - aż tak alternatywna nie jestem)? Da się? Jak jedna osoba zaoszczędzi trzy woreczki, to jest to niewielka zmiana w skali świata. A jeśli przez rok zaoszczędzi codziennie trzy woreczki, to już mamy ich tysiąc. A załóżmy, że tych osób będzie więcej. A gdyby każdy starał się zwiększyć świadomość zakupów?

Oprócz tych woreczków w warzywniaku jeszcze mnie kilka innych rzeczy złości. Ciasteczka na przykład. W plastikowym pojemniczku. Zapakowane do foliowego worka. I jeszcze włożone do tekturowego pudełeczka. A przy kasie to pudełeczko do kolejnej reklamóweczki. Wrrrrr... Po co tyle tych opakowań? Nie zacznie od tego lepiej smakować.

Noszę przy sobie szmacianą torbę. Ile się da do niej wkładam. Od czasu do czasu wypiorę. Sprawdza się bardzo dobrze.

A tak myśląc o tym wszystkim, uświadomiłam sobie, dlaczego kiepska ze mnie minimalistka. Bo to jest tak, że nie lubię wyrzucać. W związku z czym zbieram foliowe woreczki i wykorzystuję wielokrotnie. Stare ulotki zostawiam Starszemu na wycinanki. Z nakrętek od słoików i pudełka na chusteczki zrobiłam chłopakom sorter. Wytłaczanki do jajek dzielnie odnoszę do warzywniaka, gdzie wykorzystywane są do pakowania kolejnych jaj. I tak jakoś szkoda mi wyrzucać rzeczy, które jeszcze komuś do czegoś mogą się przydać. A właściwie pewnie tylko mi, bo kto by dzieciom dawał śmieciowe zabawki, skoro można teraz kupić tyle ładniejszych, bardziej kolorowych. Kto by nosił niemodne ciuchy, skoro na przecenach za grosze można kupić coś nowego?

Czuję się więc trochę jak ufoludek z tymi starymi zabawkami, ubraniami które czekają na dziury albo niespieralne plamy (to chyba jedyna opcja, żebym się ich pozbyła, a właściwie przerobiła na szmaty). A mimo tych moich wszelkich starań i tak czuję się przytłoczona świadomością, ile rzeczy codziennie na śmietnik wyrzucam...

Wniosek więc dla mnie prosty: minimalistką być może zostanę wtedy, kiedy wszystko uda mi się zużyć tak doszczętnie, że nic z tego już nie zostanie. Chyba że znajdę kogoś, kto część moich "śmieci" przygarnie, by dać im drugie życie...

czwartek, 27 sierpnia 2015

co w głowie usiadło

Mam koleżankę. Koleżanka ma czwórkę dzieci. Małych. I raka. Dużego...

Nie jest to bliska koleżanka. Nie widziałyśmy się od lat. Ale jak tylko się dowiedziałam, to w głowie mi siedzi. O modlitwę prosi. To znaczy nie ona prosi. To mi się prosi - bo w głowie tak siedzi, że trudno się nie modlić. Męczy i dręczy. Każe rozmyślać. Każe różne rzeczy w życiu lepiej poukładać.

Czytałam zorkownię, czytałam bloga Chustki. Oswajałam się z tym, że choroby są, że przychodzą bez zapowiedzi do różnych ludzi. Wciąż trudno mi się z tym pogodzić. Wciąż trudno zaakceptować. Nie oswoiłam do końca. Pewnie nigdy nie oswoję.

Dziś - ze wszystkich sił staram się cieszyć każdą chwilą.
Nie zawsze umiem. Głupio. Wiem. Może kiedyś się nauczę.

piątek, 21 sierpnia 2015

z podziękowaniem

Kochani Czytelnicy!
Piszę tego bloga dokłądnie od roku i daje mi to sporo radości i satysfakcji. Przede wszystkim dzięki temu, że jesteście ze mną i wspieracie mnie poprzez komentarze i miłe słowa. Dziękuję Wam wszystkim razem i każdemu z osobna. Mam nadzieję, że dalej będziecie mi towarzyszyć i wspierać mnie w pisaniu.

A poniżej kilka specjalnych podziękowań:
Tomek i Kinga - za komentarze w pierwszych tygodniach pisania bloga, kiedy czytelników mogłam policzyć na palcach jednej ręki ;)

Krystynka - za wsparcie doświadczeniem. I jeszcze przez sentyment ze względu na imię (Tina to moje prywatne zdrobnienie od Krystyny - na użytek internetowy)
Tofalaria - Tofalario! Poprzez bloga Wolnego trafiłam do Ciebie i tak zaczęła się moja przygoda z minimalizmem. Nadal Twój blog należy do moich ulubionych i z wytęsknieniem czekam zawsze na kolejne wpisy. Pisz jak najwięcej!
Alicja - jako jedyna czytelniczka znająca mnie osobiście - nie tylko pod pseudonimem internetowym. Pamiętasz nasze rozmowy w kawiarni, kiedy zastanawiałyśmy się, jak szukać dla siebie możliwości rozwoju i co tak naprawdę chciałbyśmy robić? To jeden z powodów, dla których zaczęłam pisać.

Kochani! Dzięki Waszemu ciepłemu przyjęciu tutaj odważyłam się pisać bloga statystycznego. Dzięki Wam bardziej optymistycznie patrzę w przyszłość. Dziękuję!

środa, 5 sierpnia 2015

o zazdrości

Nie jestem osobą jakoś bardzo zazdrosną, ale czasem niestety wychodzi ze mnie ta brzydka cecha i zaczynam obserwować ludzi dookoła mnie w niewłaściwy sposób. Jako dziecko miałam koleżankę dużo lepiej sytuowaną pod względem finansowym. Miała wszystko to, czego mi brakowało - lepsze zabawki, świetne wyjazdy wakacyjne, mieszkała w dużym domu z ogrodem, miała mnóstwo kosmetyków... Zazdrościłam jej. Przyjaźniłyśmy się, nawet dosyć blisko, ale zawsze w tej naszej relacji była nutka zazdrości. Patrząc z perspektywy czasu uświadamiam sobie, jaka byłam głupia - koleżanka miała spore problemy rodzinne, które ostatecznie zakończyły się rozwodem rodziców. Spoglądałam na sprawy materialne i czułam się gorsza, a tymczasem miałam wokół siebie pełne wsparcie mojej rodziny, które nie polegało na kupowaniu przedmiotów i wyjazdów, ale na byciu razem, na byciu przy mnie wtedy, kiedy potrzebowałam kogoś bliskiego.
Dzisiaj nadal zdarza mi się czegoś zazdrościć innym osobom. Na szczęście rzadko i na szczęście dość szybko mi przechodzi. To strasznie niemądre, kiedy obserwując mały wycinek cudzego życia (bo ciężko poznać kogokolwiek w 100% i wiedzieć o nim wszystko), zaczynamy się porównywać na naszą niekorzyść. Tracimy wtedy poczucie własnego szczęścia. Zamiast obserwować innych, zamiast skupiać się na tym, co oni robią, co posiadają... skupmy się na swoim życiu i przeżywajmy je jak najbardziej świadomie. Ciesząc się każdą chwilą.

wtorek, 4 sierpnia 2015

stara miłość nie rdzewieje...

... przyjaźnie też nie...
Mogę poznawać nowe osoby, oswajać nowe znajomości, dzielić się ostrożnie opiniami, obserwować i nieśmiało zastanawiać się, czy to ma szanse powodzenia. A potem mogę spotkać starą przyjaciółkę, której nie widziałam 15 lat i... gadać, gadać, gadać, zwierzać się z różnych przeżyć i opowiadać o tym, co wie niewiele osób.
Jak to działa? Czy naprawdę przyjaźnie nawiązane w okresie dziecięco-młodzieżowym mają taką siłę? Czy to nasza ówczesna naiwność i przyzwyczajenie, że opowiadamy sobie najskrytsze sekrety? Czy wspólne przeżycia, współdzielone pierwsze zachwyty nad przedstawicielami płci przeciwnej? Jak to się dzieje, że stare przyjaźnie mają wciąż moc? Nawet jeśli zostały zaniedbane i przez te kilkanaście lat nawet nie było żadnej próby kontaktu.
Może też macie takie zaniedbane stare znajomości, do których warto by było wrócić? Ja planuję swoje odgrzebać. Te najbardziej cenne. Być może niektóre okażą się jednak zupełnie zardzewiałe i nie do odratowania. Ale po dzisiejszym spotkaniu już wiem, że warto spróbować.

poniedziałek, 27 lipca 2015

przeszłość, teraźniejszość czy przyszłość?

Ciągle słucham porad o tym, że nie należy żyć przeszłością. Że należy zostawić ją za sobą i skupić się na swoim "tu i teraz", bo tylko to jest dla nas w tej chwili dostępne. A ja nie do końca się z tym zgadzam. Lubię od czasu do czasu powspominać miłe chwile z przeszłości. Lubię nawet czasem przypomnieć sobie też te mniej miłe, które dają coś do myślenia i które w jakiś tam sposób spowodowały mój rozwój.
A kiedy jest mi źle, potrafię zamknąć oczy i wyobrazić sobie jakiś dobry moment, który kiedyś przeżyłam. Takie pozytywne kotwice w przeszłości. Bardzo je sobie cenię. I dzięki temu, że mam właśnie takie kotwice, potrafię lepiej sobie radzić z bieżącymi smutkami. Bo mam co wspominać. Bo wiem, że po każdej trudnej chwili, przychodziły piękne momenty. Bo wspomagając się wyobraźnią, potrafię wrócić do tego, co było piękne i przyjemne - i we wspomnieniach przeżyć to jeszcze raz.
Wiem, że chwila obecna jest najważniejsza. Wiem, że to w tej chwili wybieram, co będzie zaraz moim wspomnieniem przeszłości. Wiem, że to w tej chwili snuję plany na przyszłość i do tej przyszłości się przygotowuję. Bardzo lubię moją teraźniejszość (choć, oczywiście, nie zawsze - bo nie jest idealna).
Nie żyję jednak tylko chwilą bieżącą. Nie mogę doczekać się niektórych momentów w przyszłości. I lubię też czasem sięgnąć do wspomnień. Bo każda chwila mojego życia jest dla mnie dużo warta.

czwartek, 23 lipca 2015

przypominaczka

Jakże często tak bywa, że nasze plany, zamiary i postanowienia odchodzą w przeszłość. I to nie dlatego, że nie chcemy czegoś robić, ale dlatego, że po prostu zapominamy. Warto jak najczęściej sobie zapisywać nasze plany, obrazować (np. za pomocą map myśli) i przede wszystkim wracać do nich, weryfikować, na ile działamy.

Już nie raz na tym blogu opisywałam różne moje postanowienia - jedne udaje mi się spełnić lepiej, inne gorzej. Chociażby te noworoczne. Miał być blog zawodowy no i jest (www.statystyczny.pl), z optymalizacją przedmiotów jest kiepsko. Doszłam do etapu, w którym ciężko mi się czegoś pozbyć, za to wciąż przybywają, głównie prezenty różne. Wczoraj wzięłam się w garść, zaczęłam wystawiać rzeczy na olx. Spróbuję sprzedać, a jak nie pójdą, to może zacznę wystawiać masowo w kategorii darmowe. Znajmości nadal trochę zaniedbane, ale robię postępy. Biegać nie zaczęłam. Ale staram się ćwiczyć. Trochę siłownie zewnętrzne, trochę hula-hop, trochę jakaś gimnastyka, trochę spacerów. Nie jest najgorzej. No i jeszcze miałam dbać o własny rozwój. I ten punkt najtrudniej mi ocenić. Staram się, ale czasem mam wrażenie, że efekt jest odwrotny do zamierzonego.

Kiedyś wprowadzałam w życie mój eksperyment "dziękuję". Przez jakiś czas bardzo pilnowałam, ostatnio trochę zaniedbałam. Na szczęście część podziękowań pozostała w nawyku więc powinno był łatwiej wrócić do tego bardzo dobrego zwyczaju.

Uuuuu... Kolejny temat niestety bardzo mnie zawstydza. Miałam porzucić gierki komputerowe, tabletowe, telefonowe. Tutaj nawaliłam zupełnie. Znów dałam się wciągnąć. Trzeba nad tym popracować i odzyskać czas, który na to marnuję.

I jeszcze moje "dobro czynić", które też miałam zaplanowane. Niektóre punkty idą całkiem dobrze, inne dużo gorzej. Miałam nadzieję, że rozwój osobisty pójdzie szybko i wszystko wejdzie w rutynę. Tymczasem zauważam, że wciąż muszę nad sobą mocno pracować.

Pamiętajcie. Wszystkie zmiany należy wprowadzać od dzisiaj.

Przypominam przy okazji, że warto pomagać różnym fundacjom, które mają doświadczenie w pomaganiu innym, które potrafią dobrze wykorzystywać powierzone im środki. Ja ze swojej strony nieustannie polecam Fundację Kasisi i Dobrą Fabrykę, ale oczywiście każdy dookoła siebie może znaleźć coś, co będzie bardziej do niego przemawiać. W grupie łatwiej czynić dobro!

A na koniec mała zachęta, żeby zajrzeć na mojego bloga statystycznego. Ostatni wpis dotyczy rysowania wykresu pudełkowego. Myślę, że to temat, który może zaciekawić nie tylko fanatyków matematyki i statystyki. A na pewno jest zrozumiały dla wszystkich, którzy śledzili moje wszystkie statystyczne wpisy od pierwszego do ostatniego. Jeśli ktoś tego jeszcze nie zrobił - zapraszam! Warto nauczyć się czegoś nowego i rozruszać swoje szare komóreczki.

A jak Wy kontrolujecie i pilnujecie swoich postanowień?

czwartek, 16 lipca 2015

sposób na porządki

Jednym z dobrych sposobów na zmobilizowanie się do zrobienia porządków jest wprowadzenie elementu konkurencji.
Minimaliści z bloga "The Minimalists" proponują specjalną grę, w której chodzi o to, by z dnia na dzień wyrzucić jeden przedmiot więcej. Przegrywa ten, kto pierwszy nie znajdzie odpowiedniej liczby zbędnych przedmiotów do wyrzucenia. A tak właściwie to nikt nie przegrywa, skoro każdy pozbędzie się jakiegoś niepotrzebnego balastu.
Dla mnie ta gra to zbyt restrykcyjny sposób. Za bardzo uregulowany. Bo jeśli pierwszego dnia znajdę 5 przedmiotów, to mam je odłożyć na kolejne dwa dni? Czy wyrzucić wszystkie, a potem się wkurzać, że nie mam nic do wyrzucenia w kolejnych dniach? Szukam więc innych motywacji.
Żeby trochę ogarnąć nasze mieszkania, zaczęłyśmy z moją siostrą-przyjaciółką wysyłać sobie swoje zdjęcia "przed" i "po" (w naszym przypadku to już drugie podejście - działa rewelacyjnie). Dzięki temu kilka zagraconych kątów odzyskało wreszcie jako-taki wygląd.
Czy też macie takie "konkurencyjne" sposoby na wprowadzanie porządku w Waszym otoczeniu? Czy mobilizujecie się z innymi nawzajem do ogarniania szaf, półek i innych schowków na bałagan?
Hmmm... No i jeszcze tak się zastanawiam, czy jest jakiś sposób, żeby z innymi się motywować do wprowadzania pozytywnych zmian w swoim życiu. Bo ja sama staram się porządkować nie tylko otoczenie, ale również siebie samą - swoje myśli, oczekiwania, ambicje, emocje i wszystko co mnie dotyczy. Trochę brak mi mobilizacji. Trochę się wciąż gubię i cofam, zamiast iść do przodu...
Chyba będę musiała i tutaj wprowadzić jakiś element konkurencji ;)

środa, 8 lipca 2015

lawina uprzejmości

Jeżdżę ostatnio sporo tramwajami. Dużo się naczytałam niedawno o tym, że mamy do czynienia z upadkiem kultury, że ludzie nie ustępują miejsca w tramwajach... Tymczasem podczas moich podróży miałam okazję wyciągnąć całkowicie odmienne wnioski. Jeżdżę z prawie dwuletnim dzieckiem i nie zdarzyło mi się jeszcze ani razu, żebym musiała stać w tramwaju - zawsze ktoś ustępuje miejsca. A wczoraj miałam do czynienia z prawdziwą lawiną uprzejmości - jak tylko wsiadał ktoś starszy, zaraz ktoś inny ustępował mu miejsca. Tak sobie myślę, że musiała być jakaś pierwsza osoba, która zapoczątkowała tę lawinę i kiedy głośno zaproponowała komuś, żeby usiadł, to od razu inni ludzie rozejrzeli się dookoła i sprawdzili, czy obok nie stoi czasem ktoś, kto potrzebuje miejsca siedzącego.
Warto być osobami, którzy rozpoczynają pozytywne lawiny. Uprzejmość niewiele kosztuje, a potrafi wrócić z dużo większą intensywnością.

wtorek, 30 czerwca 2015

plany wakacyjne

Od jutra przedszkolne wakacje, w związku z tym próbuję na szybko nadrobić wszelkie domowe zaległości, które trudno wykonać z łobuzującym pięciolatkiem. Tydzień prawie byłam poza domem, przez co ucierpiały wszelkie zaplanowane projekty (za to ja odpoczęłam, więc czas na pewno nie stracony). Trzeba tylko zorganiozować dobrze zadania domowe, nadrobić zaległości i nie pozwolić, by popsuły dobry humor. Przez najbliższy miesiąc chcę nie tylko dopilnować swoich planów, ale również znaleźć czas na wakacyjne atrakcje dla dzieci. W końcu im też się należy trochę radości i przyjemne chwile z mamą. Mam nadzieję, że nie wpłynie to negatywnie na moje pisanie na blogach oraz inne punkty rozwoju własnego. Zobaczmy...

A jakie Wy macie plany wakacyjne?

piątek, 19 czerwca 2015

o nieśmiałości, niestety...

Jestem osobą straszliwie nieśmiałą. Jeśli nawet stoję 10 metrów od Michała Szafrańskiego, to nie podejdę i nie powiem: "Cześć, czytuję twojego bloga". Jeśli nawet stoję 5 metrów od Szymona Hołowni, to nie podejdę i nie powiem: "Cześć, od ponad roku czuję się związana z twoimi fundacjami, regularnie wpłacam kasę. I przeczytałam chyba połowę twoich książek". Mam wrażenie, że znani ludzie mnie w jakiś sposób przewyższają (nie tylko w centymetrach, bo o to nie trudno) i nie mam odwagi podejść, odezwać się. Boję się, że nie będę miała żadnego tematu do rozmowy i wyniknie głupia sytuacja. Unikam więc jej z założenia i nie daję szansy zaistnieć. Nadmierna ostrożność?
Póki ta nieśmiałość sięga tylko celebrytów, VIPów i innych takich, to za bardzo się tym nie przejmuję. Jakoś nie wpadam na nich codziennie i mam nadzieję, że dużo nie stracę, jeśli nie powiem im "Dzień Dobry". Gorzej, że moja nieśmiałość tyczy się też codziennego życia. Nie lubię poznawać nowych ludzi. Spotykanie starych dalekich znajomych jest dużym wyzwaniem (o czym z nimi rozmawiać?). Zostaje mi tylko garstka przyjaciół, przy których (zwykle) czuję się dobrze. Martwi mnie to czasem, czasem na siłę próbuję nawiązywać nowe kontakty. Ale jak to zrobić, żeby nie było na siłę? Żeby nowe znajomości powstawały naturalnie, spontanicznie? Co zrobić, żeby pozbyć się nieśmiałości, która potrafi straszliwie utrudnić życie?

czwartek, 18 czerwca 2015

kobieca huśtawka

Mam nadzieję, że to nie tylko moja przypadłość, ale ogólnie taka kobieca. Że raz mam doskonały humor, góry jestem gotowa przenosić i nawet posprzątać mieszkanie, wyrzucając wszystkie niepotrzebne duperelki. A kilka dni później - apatia, smutek i dołek jak Rów Mariański głęboki. Właśnie powolutku wychodzę z takiego dołka i ogarniam zaniedbane przez kilka dni otoczenie.
Ktoś ma jakiś sposób na kobiece humorki? Jak do nich nie dopuścić? Jak z nimi walczyć?

piątek, 12 czerwca 2015

życie w rodzinie

Zawsze jak słyszę, że dzieci należy nauczać "życia w rodzinie", to robi mi się jakoś ciężko i nieprzyjemnie. Domyślam się, że zaraz będzie mowa o seksie, antykoncepcji i związkach homoseksualnych. Takie najbardziej drażliwe tematy - chyba po to, żeby ludzi ze sobą skłócić.
A życie w rodzinie to tak naprawdę masa tematów, które dla większości z nas nie są moralnie wieloznaczne i nie powodują negatywnych emocji ani konfliktów między wyznawcami różnych ideologii. I uważam, że warto nauczyć dzieci wielu z nich. Przede wszystkim należy nauczyć rozmowy. W rodzinie rozmowa jest niezbędna. Trzeba rozmawiać z mężem, trzeba rozmawiać z teściową, trzeba rozmawiać z dziećmi. Jeśli nie umiemy rozmawiać, dyskutować, komunikować się z innymi ludźmi, to nie jest łatwo żyć w takiej rodzinie. Jak już umiemy rozmawiać, to jeszcze musimy nauczyć się kłócić i wybaczać. Bo kłótnie w rodzinie są i będą. Ale trzeba umieć się kłócić i po takiej kłótni pogodzić, wyciągając wnioski ze wszystkiego, co było powiedziane.
Kolejny ważny aspekt życia w rodzinie, to aspekt finansowy. Rodzinę trzeba utrzymać. Trzeba umieć nie tylko nie brać kredytów, nie tylko balansować jakoś od pierwszego do pierwszego, ale również umieć zaoszczędzić na czarną godzinę - żeby nie obudzić się z przysłowiową ręką w nocniku. Myślę, że warto w szkołach wprowadzić przedmiot "zarządzanie budżetem domowym" i pomęczyć dzieci matematyką praktyczną, a nie tylko liczeniem całek czy pochodnych.
I jeszcze niezwykle trudna dbałość o porządek. I gotowanie. Zdrowe odżywianie. Pomysły na zabawy dla dzieci. Drobne remonty. Zaszywanie dziur i przyszywanie guzików (albo i szycie na maszynie, którego nigdy nie udało mi się opanować). Dobre planowanie dnia. Co powinno znaleźć się w domowej apteczce? Jak się parzy dobrą herbatę?
Jestem przekonana, że każdy z nas może zaproponować setki tematów, które dobrze opanowane naprawdę pomogłyby nam lepiej żyć w rodzinach. I wcale nie muszą się one kręcić dookoła seksu...

poniedziałek, 8 czerwca 2015

popierniczyłam sobie trochę...

Uczyłam się wczoraj lukrować pierniczki. Skusiło mnie szkolenie, skusiły mnie zdjęcia gotowych dzieł sztuki... Nie wiążę z tym w żaden sposób mojej przyszłości zawodowej. Nie wiem nawet, czy zmotywuję się do pieczenia i zdobienia częściej niż raz do roku. Do tego nie odniosłam spektakularnego sukcesu. Z moim niewielkim talentem plastycznym udało mi się zrobić krzywe falbaneczki, rysunek zboża, które (w opinii mojego męża) przypomina grabie oraz kanciaty uśmiech dla myszki.Mi to nie przeszkadza. Z moich pierniczków jestem dumna.
Nie wstawiam normalnie zdjęć, ale tym razem się pochwalę...
I przede wszystkim uważam, że warto było pójść na szkolenie. Poznałam nowych ludzi. Ludzi z planami, pasjami i różnymi umiejętnościami. Nauczyłam się czegoś nowego. Z pewnością, gdybym się zmobilizowała, dużo poćwiczyła i zaangażowała, to byłabym w stanie robić naprawdę ładne pierniczki.
Kochani! Warto próbować w życiu nowych rzeczy...

środa, 3 czerwca 2015

pielgrzymki ciąg dalszy...

Jeszcze mnie kilka myśli odnośnie tej pielgrzymki przez życie naszło... Mocno powiązane z moim opty(mini)malizmem. Jeśli ktoś szedł na pielgrzymkę albo jeździł z plecakiem na wędrowne obozy to wie, że trzeba umieć bardzo dobrze oszacować, co będzie nam potrzebne. Jeśli do plecaka załadujemy za dużo rzeczy, to będzie nam ciążył i utrudniał wędrówkę. Jeśli o czymś zapomnimy, to również będziemy mieć problem - zabraknie jedzenia, picia, ochrony przed deszczem czy upałem. Mądrość pielgrzymkowa rośnie wraz z doświadczeniem. A jak to jest z tym naszym bagażem życiowym? Czy wraz z wiekiem, wraz z doświadczeniem, umiemy coraz lepiej oszacować, co jest niezbędne, a co tylko przytłacza?

wtorek, 2 czerwca 2015

pielgrzymka przez życie

Kiedyś chodziłam na piesze pielgrzymki do Częstochowy. Za pierwszym razem myślałam, że będzie to podobna forma wypoczynku, jak wycieczka w góry. Za drugim razem już wiedziałam, że to wyzwanie fizyczne, emocjonalne i duchowe. Trasę przeszłam siedem razy. Każdy był zupełnie inny, każdy mnie czegoś nauczył.
Dziś już nie chodzę na żadne pielgrzymki. Trochę inny etap życia. Marzę, że kiedyś jeszcze przejdę trasę do Santiago de Compostela. A dzisiaj? Dzisiaj idę swoją pielgrzymkę przez życie. Czasem z modlitwą, czasem ze śpiewem na ustach, czasem w milczeniu, a czasem rozmawiając z współpielgrzymami. Czasem idę w towarzystwie, czasem zupełnie sama. Codziennie rano budzę się po to, żeby wyruszyć dalej...
Ciekawe dokąd dojdę...

poniedziałek, 25 maja 2015

samotność a szczęście

Zastanawiam się coraz częściej, na ile potrzebujemy relacji z innymi ludźmi, żeby być szczęśliwymi. Czy zachód słońca w samotności jest tak samo pięknym zachodem jak ten, o którym możemy powiedzieć "zobacz, jak pięknie" do osoby stojącej obok?
Jestem osobą "na pograniczu". Nie lubię tłumów, dobrze się czuję we własnym towarzystwie. Ale równocześnie wszystkie radosne chwile lubię dzielić ze swoimi najbliższymi - mężem, dziećmi, przyjaciółmi. Mam wrażenie, że jak przeżywam je zupełnie w samotności, to czegoś jednak mi brakuje.
No i tak się zastanawiam. Czy to ja jestem nietypowa, że lubię wszystko przeżywać z garstką najbliższych mi osób, czy wszyscy tak mają i po prostu jesteśmy "zwierzęciem rodzinnym"? Bo samotność dla mnie, to rewelacyjne doświadczenie, ale zdecydowanie nie na długo. A tłum ludzi męczy mnie, powoduje że uciekam - przynajmniej myślami, jeśli nie mogę fizycznie.
A jak wygląda to u Was?

poniedziałek, 18 maja 2015

być jak papier toaletowy

Być jak papier toaletowy, to znaczy nieustannie się rozwijać. Czy to naprawdę konieczne? Czy życie wymaga wciąż i na okrągło pracy nad sobą?

Pamiętacie mój wpis o pasji i tej pozytywnej zazdrości, którą czasem odczuwam patrząc na ludzi zaangażowanych w to, co robią? Uważam, że jeśli chcemy się naprawdę realizować, jeśli chcemy znaleźć szczęście w tym, co robimy, jeśli chcemy sami siebie nazwać ludźmi sukcesu, to rozwój jest niezbędny. A bycie człowiekiem sukcesu to nie jest nic wstydliwego (jak uważają niektórzy). Wręcz przeciwnie.

A co zrobić, żeby ten sukces osiągnąć? Jak zadbać o swój rozwój?
Przede wszystkim trzeba uwierzyć, że jest to możliwe. A potem wziąć się do roboty. Poszukać artykułów na interesujący nas temat, przeczytać książki. Można zacząć samemu coś pisać, tworzyć. Dobrze poszukać innych, którzy podzielają nasze zainteresowania i razem z nimi szukać możliwości rozwoju.

Przeraża mnie takie podejście do życia, jakie coraz częściej widzę dookoła. Ktoś siedzi w domu, przed telewizorem, przed komputerem i ogląda od rana do wieczora seriale, plotkarskie stronki albo inne tego typu zapychacze czasu. A potem słychać narzekanie - że tak ciężko o pracę, że wszystko jest nieciekawe, że nasz kraj nic nie oferuje swoim obywatelom.

Siedzę w domu na urlopie wychowawczym i mogłabym nie robić nic poza zajmowaniem się dziećmi i ogarnianiem mieszkania. Tymczasem ze mnie taki już nadaktywny trochę typ, że piszę tutaj, tworzę mojego bloga statystycznego i staram się czytać, szukać, rozwijać. Czy warto? Czasem jestem zmęczona i mam dość, ale nie potrafię sobie wyobrazić, że zatrzymałabym się w tym samym miejscu, gdzie byłam kilka lat temu. Chcę iść do przodu, poznawać świat. Chcę eksperymentować z moim życiem, szukać optymalnego punktu. Chcę być minimalistką tam gdzie potrzebuję mało i maksymalistką tam, gdzie potrzebuję dużo. Chcę być szczęśliwa.

czwartek, 14 maja 2015

"dzień sprzątaniowy"

Macie w domu jakieś specjalne zasady dotyczące sprzątania? U nas bałagan robi się tak szybko, że aby utrzymać porządek, musiałabym codziennie poświęcić parę godzin na sprzątanie. Szkoda mi tego czasu, nie chce mi się, jestem zbyt leniwa. W związku z tym staram się codziennie robić tylko najpilniejsze rzeczy - powieszę pranie, ogarnę kuchnię, rozładuję zmywarkę, pozbieram stos zabawek, o który potykam się co chwilę. Reszta czeka na środę. Ustaliliśmy sobie, że środa to będzie nasz "dzień sprzątaniowy". Wtedy od rana zabieram się za odkurzanie, układanie, mycie podłóg itp. Środa ma taką zaletę, że weekend mamy dla siebie - nie musimy poświęcać go na pucowanie mieszkania. Nadal jeszcze pozostaje nam względny porządek do niedzieli. A poniedziałek i wtorek poświęcać możemy na sprawy organizacyjne, rozwojowe itp. Wadą środy jest fakt, że większość sprzątania spada na mnie - małżonek kochany może dołączyć dopiero po powrocie z pracy. Ale i tak jest to rozwiązanie, które na razie sprawdziło nam się najlepiej.

A jakie Wy macie systemy sprzątania swoich czterech kątów?

czwartek, 7 maja 2015

szybko i zdrowo

Jeszcze parę lat temu nie zwracałam prawie wcale uwagi na to, co i jak jem. Z pracy wracałam tak późno, że gotowałam ryż lub makaron, dorzucałam podsmażone mięso i sos ze słoiczka. Obiad był gotów w 15-30 minut. Cotygodniowe zakupy obowiązkowo obejmowały dwa takie słoiczki (każdy wystarczał nam na dwa dni). Raz w tygodniu gotowaliśmy z mężem coś lepszego, a w niedzielę chodziliśmy na obiady do mamusi. I tak jakoś się toczyło.
Od kiedy mam dzieci i od kiedy dużo czasu spędzam w domu, dużo bardziej zwracam uwagę na to, co jem. Najważniejsze - żeby było w miarę zdrowo. Niemal tak samo ważne - żeby było szybko. Gotuję zawsze na kilka dni do przodu. Najczęściej są to gulasze, sosy bolonaise, mięsne klopsiki i zupy. Ostatnio, głównie dzięki Tofalarii, odkryłam kaszę jaglaną, którą próbuję jak najbardziej różnorodnie włączyć do menu. Do tego musy owocowe z zieloną pietruszką (to akurat ze względu na problemy z żelazem zdiagnozowane u Najmłodszego). Gotowe obiady zdarzają się raz na parę miesięcy, jak już zupełnie brak mi sił.
Bardzo się cieszę z tej pozytywnej zmiany żywieniowej w moim życiu, ale ostatnio utraciłam mocno radość z gotowania. Mam wrażenie, że wciąż robię to samo. Brakuje mi pomysłów na coś szybkiego i zdrowego, czego bym nie jadła dwa razy w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Ktoś coś podpowie?

poniedziałek, 4 maja 2015

kilka kroków w tył

Mam wrażenie, że jeśli chodzi o sprzątanie i ogarnianie mieszkania, to ostatnio zamiast przeć do przodu, zrobiłam kilka kroków w tył. Miałam taką doskonałą passę - przez kilka tygodni udało mi się przejrzeć mnóstwo szaf, zakątków i pozbyć się dużej ilości śmieci. A potem odpuściłam. Odpuścić musiałam, bo tylko niepotrzebnie się stresowałam. Chodziłam od rana po domu i szukałam, co jeszcze bym mogła wyrzucić i co jest mi niepotrzebne. Zamiast cieszyć się osiągnięciami, budowałam w sobie jakieś takie napięcie. Ale jak tylko sobie odpuściłam, to nie dość, że stare przedmioty zajmują nadal swoje miejsce, to jeszcze stado prezenciuszków (głównie dla dzieci, ale nie tylko) postanowiło zamieszkać razem z nami. Muszę rozpocząć kolejną akcję odgruzowania, ale jakoś zupełnie nie mogę się zmobilizować...
Macie jakieś sposoby na mobilizację sprzątaniową?
Jak pilnujecie, żeby chęć uprzątnięcia otoczenia nie zajmowała wszystkich Waszych myśli?
Jakie macie sposoby na niepotrzebne prezenty?

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Pozytywne drobiazgi

Wyłapywanie pozytywnych drobiazgów w otoczeniu wcale nie jest łatwe. Ale jak już się tego nauczymy, to od razu życie robi się przyjemniejsze. Mogę wsłuchać się w dźwięk wiertarki albo w śpiew ptaków. Mogę wyszukiwać twarze ludzi poważnych albo uśmiechniętych. Idąc na spacer mogę wypatrywać psich kup na trawniku albo kwitnących tulipanów ukrytych wśród bloków (no dobra... psie kupy ciężko pominąć - potem trzeba buty czyścić). W Internecie szukam treści pozytywnych i wczytuję się w optymistyczne blogi.
Można powiedzieć, że kreuję wokół siebie jakiś nierealny, pozytywny świat. Ale to nie o to chodzi. Bo wiertarka nadal hałasuje, poważni ludzie nie znikają, psie kupy brudzą buty, a większość informacji na portalach internetowych jest smutna. Ale w tym całym ponurym otoczeniu próbuję się skupić na tym, co pozytywne - żeby w ten sposób naładować swoje siły i zmieniać swoje pięć centymetrów kwadratowych na lepsze. Nie zmienimy całego świata, ale możemy wpływać na siebie i swoje najbliższe otoczenie.

piątek, 24 kwietnia 2015

odpowiednia perspektywa

Nie wiem, jaka jest najbardziej odpowiednia perspektywa dla naszego życia. Czy powinniśmy myśleć o dzisiaj, o jutrze, a może jacy będziemy za pięć lat? Warto się troszczyć przyszłym tygodniem, czy od razu celować w wieczność?

Wczoraj uczyłam się dopasowywać perspektywę do chwili bieżącej. Mój brat jest na urlopie w górach, moja mama nad morzem. Jakoś tak trochę pozazdrościłam im tych wakacyjnych wyjazdów. Idąc ścieżką przez osiedlowy park spróbowałam się skupić tylko na tym, co jest tuż dookoła mnie. Wydeptana droga, trawa i kilka drzew. Słychać ptaki, świeci słońce, czuć zapach siana i owocowych drzewek. A gdyby tak zapomnieć, że 50 metrów dalej są bloki, tuż obok ulica? Czy można sobie wyobrazić, że idzie się górską ścieżką?

Szczęście nie będzie na nas czekać gdzieś w dalekiej przyszłości. Jeśli nie nauczymy się radości w naszych codziennych chwilach, to nawet jeśli cały świat będzie nam sprzyjał, znajdziemy przeszkadzające nam bloki, hałaśliwe ulice albo kamienie w butach.

czwartek, 23 kwietnia 2015

ze swoją tarczą

Wzięłam dzisiaj rano na chwilę do ręki tablet i przeczytałam jeden felieton Reginy Brett. Czytałam już wcześniej trochę jej felietonów i niektóre do mnie trafiają bardziej, inne mniej. A ten dzisiaj trafił bardzo.
Regina opisuje pracę ratownika medycznego. Po przyjeździe do wypadku musi on szybko ocenić, w jakiej kolejności należy udzielić pomocy poszkodowanym. Tą samą zasadą można się kierować też w życiu. Nie da się pomóc każdemu, zrealizować wszystkich swoich marzeń i pragnień, znaleźć czasu dla wszystkich i na wszystko. W chwilach chaosu warto zastanowić się, co jest najważniejsze i najpilniejsze i zająć się właśnie tym - inne sprawy zostawiając na czas spokojniejszy albo pogodzić się z tym, że nigdy się nimi nie zajmiemy.
Przeczytałam i zaraz sięgnęłam po kartkę papieru. W samym centrum Bóg - to On ma być dla mnie najważniejszy. Drugi krąg to mąż, dzieci i ja (tak, moje potrzeby też są ważne, jeśli będę zgorzkniała i nieszczęśliwa, to nikt nie będzie się czuł dobrze w moim towarzystwie). Potem rodzice, rodzeństwo. I tak stworzyłam kolejne kręgi na mojej tarczy. Jak tylko będę mieć sto tysięcy rzeczy do zrobienia, to będę mogła spojrzeć i zadecydować, czy ważniejszy jest spacer z dzieckiem czy pomoc w złożeniu PIT dla znajomej znajomego...

środa, 22 kwietnia 2015

Kto się lubi?

Lubicie siebie?
A dbacie o siebie?
Kiedyś myślałam, że zalecenie, aby traktować bliźniego swego jak siebie samego oznacza, że mamy traktować go jak najlepiej. Czyli cały świat na pierwszym miejscu, a ja mogę sobie gdzieś tam na szarym końcu wegetować jakoś.
Teraz dorastam do myśli, żeby potraktować siebie samego jak bliźniego swego. Czyli zatroszczyć się nie tylko o innych, ale również o siebie. Zaplanować tak dzień, żeby mieć czas na swoje obowiązki, ale również na swoją przyjemność.
Dlaczego o tym piszę? Ostatnio znowu naszła mnie fala gorszego humoru. Czas spędzony z dziećmi przestał mnie cieszyć, domowe obowiązki przytłaczają swoją powtarzalnością. Do tego wystarczy dołączyć wieczne niewyspanie i wyrzuty sumienia z powodu każdej chwili odpoczynku. Bywa kiepsko. W związku z powyższym szukam nowych rozwiązań. Planuję uprościć posiłki, prace domowe (może się uda trochę dzieci zaangażować - w końcu są coraz większe, coraz więcej potrafią, a pomoc w domu traktują jak świetną zabawę). Planuję jakoś znaleźć czas na hobby (najlepiej znaleźć też fajne hobby), po raz kolejny spróbować spotykać się częściej ze znajomymi (wiosna idzie, może dzieci przestaną wreszcie chorować)... Mam nadzieję, że plany uda się zrealizować :)

środa, 15 kwietnia 2015

o czym lubicie czytać?

Co najbardziej lubicie czytać? Książki, blogi, czasopisma? Fikcyjne opowiadania czy poradniki? Coś optymistycznego czy strasznego? Lektura lekka czy wymagająca przemyśleń?

Kiedyś czytałam bardzo dużo książek młodzieżowych, obyczajowych. Miałam czas na kryminały i sensację. Potem fantastyka przeróżnych autorów. Teraz czytuję głównie blogi oraz poradniki. Jak przesiedzę pół dnia nad książką taką tylko dla przyjemności, to zaczynam mieć wyrzuty sumienia. Widzę, ile innych, bardziej przydatnych i pożytecznych rzeczy bym mogła zrobić w tym czasie. Oj, to ten mój brak umiejętności odpoczywania... I wielokrotnie się zastanawiam, czy to bardziej wada czy bardziej zaleta. Jak myślicie?

A gdybyście się zastanawiali, co poczytać, to ja ostatnio z przyjemnością zerkam na bloga Szymona Hołowni. Polecam też bloga mojej koleżanki Alicji, która opisuje swoje przygotowania do ślubu i wesela - nietypowe o tyle, że prowadzone w dużej mierze zdalnie (może jak będzie mieć więcej czytelników, to bardziej się zmobilizuje do regularnego pisania). Blog Alicji szczególnie może przydać się tym, którzy chcą podszlifować sobie język angielski - jest prowadzony zarówno po polsku jak i po angielsku. No i oczywiście zapraszam do poczytania o średniej arytmetycznej, średniej trymowanej, medianie i modzie. To pierwsze wpisy na blogu o statystyce, a już wkrótce będą pojawiać się następne.

Jeśli czytujecie coś ciekawego, czym chcielibyście się podzielić, to zapraszam do dyskusji w komentarzach. Wielu moich komentujących prowadzi własne, bardzo interesujące blogi - warto zerkać. A jeśli ktoś szuka zestawienia blogów powiązanych z minimalizmem i upraszczaniem życia, to spójcie na "podcytatem".

Miłej lektury!

wtorek, 7 kwietnia 2015

przedświąteczno-świąteczny odpoczynek

Tym razem udało się uciec od obowiązków i czas Wielkanocny spędziłam odpoczywając na różne sposoby. W Wielki Czwartek wsiedliśmy w samochód i ruszyliśmy na rodzinne rekolekcje. A zamiast wrócić w niedzielę do domu - pojechaliśmy prosto do rodziców na rodzinną imprezę. Efekt jest wspaniały - odpoczęłam, spedziłam czas z rodziną bliższą i dalszą, miałam czas na różne przemyślenia, modlitwy i skupienie na rzeczach ważnych. I zupełnie, ale to zupełnie nie przeszkadzały mi w tym wszystkim brudne okna ani kurz pod szafą. Teraz muszę zawalczyć trochę z bałaganem, ale czuję, że nie muszę się śpieszyć i prędzej czy później uporządkuję różne zaległości. A jak będzie potrzeba, to znowu ucieknę na parę dni...
A jak Wasze wrażenia po tych wspaniałych Świętach?

wtorek, 31 marca 2015

odpocznę... na emeryturze, po śmierci, sama nie wiem kiedy...

Wstając rano i zabierając się za liczne obowiązki znowu pomyślałam, że kiedyś sobie odpocznę. Nie wiem kiedy. Może na emeryturze, a może dopiero po śmierci. Wyobraziłam sobie, że w niebie będzie na mnie czekać wielkie wygodne łóżko i niezakłócony niczym sen...

Z jednej strony cały czas staram się poświęcić na realizację setek pomysłów i planów, a z drugiej strony nie umiem sobie poradzić z odpoczywaniem. Nawet jeśli mam taką wolną chwilę, że nie muszę nic bardzo pilnego robić, to i tak sobie znajdę coś mniej pilnego i wezmę się do pracy. Muszę się poczuć słaba i chora, żeby położyć się, odpocząć, pospać w dzień.

Ktoś ma receptę na to, jak nauczyć się wypoczynku? Jak dobrze zorganizować czas, żeby nie przeciekał między palcami (mój jakoś uwielbia uciekać) i dzięki temu wygospodarować dla siebie wolne chwile - takie wolne bez wyrzutów sumienia?



poniedziałek, 23 marca 2015

czasem trzeba odpuścić

Trudny tydzień za mną, pełen chorób (które wciąż trwają). Ciężko mi, bo tyle planów, tyle założeń, tyle by się chciało zrobić... A tu tymczasem trzeba zwolnić, odpuścić, odpocząć sobie trochę...
Staram się funkcjonować normalnie, na ile siły pozwalają, a kiedy nie pozwalają siadam, odpoczywam, czytam... Dzięki temu znalazłam czas na świetną książkę Marcina Iwucia "Jak zadbać o własne finanse?" (polecam też bloga "Finanse Bardzo Osobiste"). Dzięki temu wciągnęłam się w posty na blogu "Autostopem przez życie". Dzięki temu uświadomiłam sobie po raz kolejny, że nawet jeśli położę się w południe spać razem z dzieckiem, to świat się od tego nie zawali.
Mam nadzieję, że wkrótce siły wrócą, a wraz z nimi samodyscypilina, motywacja i chęć do pracy. W końcu tyle pomysłów czeka na realizację...

piątek, 20 marca 2015

dlaczego nie obejrzałam zaćmienia słońca

Moją formalną znajomość z minimalizmem rozpoczęłam kilka miesięcy temu. Początkowa fascynacja przerodziła się w umiarkowaną sympatię i tak jakoś sobie współżyjemy, próbując znaleźć nasze optimum.

Dzisiaj po raz pierwszy zezłościłam się na swoje porządki. No bo piękna pogoda, zaćmienie słońca - chciałam sama zobaczyć i dziecku pokazać. A tymczasem mój pamiątkowy zestaw dyskietek poszedł do kosza gdzieś na samym początku porządków. Zdjęcie rentgenowskie męża (sprzed wielu lat, jedyne jakie posiadaliśmy) trafiło do niszczarki też już jakiś czas temu. Żadnej szybki do okopcenia, nic... Musiałam zrezygnować z oglądania zaćmienia i tyle... Dla dziecka wymyśliłam inne atrakcje, a sobie wytłumaczyłam, że to takie samo słońce jak codzień, tylko kawałek zasłonięty.

Jak widać, czasem się może zdarzyć, że zabraknie nam starych śmieci... Pytanie, czy takie sytuacje powinny zniechęcać do kolejnych porządków?

sobota, 14 marca 2015

3... 2... 1... 0... START!

Zapowiadałam wielokrotnie. Od miesięcy mówiłam, że w końcu zacznę. I ruszył. Jest wreszcie mój blog statystyczny. Planuję dzięki niemu uporządkować swoją wiedzę. Planuję ją pogłębić. A oprócz tego planuję choć trochę upowszechnić statystykę. Bo źle, że taka krytykowana na prawo i lewo. A jak w końcu postanowię wrócić do pracy, to będę mieć swoją wizytówkę - że nie leżę całymi dniami przed telewizorem, ale wciąż działam...

Blog na razie raczkuje. Eksperymentuję z wyglądem, z wtyczkami. Uczę się. Mąż dużo pomaga. Przede wszystkim wspiera na każdym kroku. No i z 90% technicznych spraw ogarnia. Bez niego bym nie ruszyła. Jakby ktoś z Was chciał też  coś poradzić czy podpowiedzieć, to piszcie - albo w komentarzach albo na maila. Liczę na wsparcie, może być krytyczne :)

A co do działania - byłam w tym tygodniu w domu dziecka opowiedzieć starszym dzieciakom o deklaracjach PIT. Trudne doświadczenie. Nie jestem do końca zadowolona z siebie - trochę przeceniłam odbiorców i nie przygotowałam się na ich poziomie. Szkoda. Bo na prezentację przyszło bardzo mało osób i gdybym miała dla każdego przygotowane odpowiednie materiały, to może udałoby się więcej osiągnąć. Pierwsze takie moje doświadczenie - trzeba się uczyć na błędach.

poniedziałek, 9 marca 2015

zmasowany atak zabawek

Staram się ostatnio jak najbardziej dbać o porządek. Nie jest idealnie, ciągle się pojawia coś nowego, a rzeczy raz posprzątane nie chcą utrzymywać tego stanu, dążąc do nowego chaosu. Ale sprzątam. Do tego wynoszę, wydaję, próbuję allegrować. Staram się odgracić otoczenie i widzę małe postępy na przestrzeni kilku ostatnich miesięcy.

I tylko jedna rzecz nie daje się w żaden sposób opanować. Zabawki! Rozrastają się na wszelkie możliwe sposoby (kto wymyślił Święta, urodziny, imieniny, dzień dziecka, wizyty babci?), opanowują każdą wolną przestrzeń. Nie radzę sobie z nimi. Układam w pudłach, wciskam na szafę, próbuję upchnąć w różnych kątach. A one nic sobie z tego nie robią. Na miejsce jednej schowanej zabawki, zaraz przyrastają trzy nowe. I żeby było jasne. Moje dziecko oprotestowuje głośno i wyraźnie wydanie jakiejkolwiek zabawki, a pamięć ma tak dobrą, że po roku potrafi sobie przypomnieć, że coś dostał i marudzić, żeby mu to wydostać z odpowiedniego pudła, czy innego miejsca przechowywania... Jeśli nawet uda mi się coś przemycić do śmietnika (bo zepsute), czy komuś wydać, to i tak na to miejsce zaraz pojawią się z trzy inne zabaweczki. Jeszcze trochę i do dziecięcego pokoju będę wchodzić tylko w największej potrzebie i to w jakimś kombinezonie ochronnym...

Szukam sposobu... Poratujecie pomysłami?

wtorek, 3 marca 2015

siostrzana motywacja

Zawsze chciałam mieć siostrę, a tu sami bracia... Dawno, dawno temu (a będzie to prawie 20 lat) poznałam na wakacjach bardzo miłą dziewczynę. I tak jej się zwierzyłam, że bardzo bym chciała mieć siostrę, a niedługo brat mi się urodzi i to już kolejny. Nie pamiętam dokładnie, jak do tego doszło, ale ustaliłyśmy, że będziemy takimi "przyszywanymi" siostrzyczkami. Może to mało prawdopodobne, ale ta nasza siostrzana przyjaźń trwa od tych prawie 20 lat, mimo że widziałyśmy się przez ten czas dosłownie kilka razy. Za to wymieniłyśmy kiedyś stosy listów i pocztówek, a teraz wysyłamy do siebie regularnie e-maile. Niesamowite. Z tygodniowego wyjazdu taka wieloletnia wspaniała znajomość...

W zeszłym tygodniu ta moja siostra-niesiostra zaczęła mnie motywować do porządków. Stwierdziła, że ogarnia i remontuje swoje mieszkanko i przesyła mi zdjęcia "przed" i "po". Pozazdrościłam i zaraz też się zmobilizowałam - kuchnia doczekała się wielkiego, porządnego sprządania, do którego zabierałam się od kilku miesięcy.

Czasem potrzebny jest jakiś zewnętrzny "kop", żeby się zmotywować. Warto poszukać wśród znajomych kogoś, kto pomoże i kopa wymierzy...

poniedziałek, 23 lutego 2015

Na huśtawce

Moje dzieci lubią się bujać na huśtawce... Tydzień temu rozpoczęliśmy tegoroczne wyjścia na plac zabaw i pierwsze bujanie w tym roku. Chwilowo przerwa, spowodowana powrotem kaszli, katarów i zapaleniem oskrzeli.

A ja nie lubię huśtawek, ani tych zwykłych ani tym bardziej nastrojowych. Tymczasem przełom zimy i wiosny to u mnie właśnie taka huśtawka emocjonalna. Przemęczona łapię depresyjny humor i przez kilka dni z trudem wstaję z łóżka. Ugotowanie obiadu staje się wielkim wyczynem. Gdyby nie silne poczucie obowiązku, to zapadłabym w sen zimowy i nie wstała przez kilka kolejnych dni. Te kilkudniowe okresy smutasków przeplatają się z wielką chęcią działania, wiosennych porządków i radosnego łapania pierwszych promieni słońca. Wtedy snuję plany, jestem gotowa góry przenosić. Tylko po to, żeby dwa dni później najmniejszy pagórek okazywał się przeszkodą nie do pokonania.

Jak sobie radzić z tymi nastrojami? Jak zachęcić do działania, żeby nie było ono tylko z przymusu? Jak doczekać wiosny z uśmiechem na ustach? Jak znaleźć tyle radości, żeby móc się podzielić z innymi, których męczy ten sam problem?
Ktoś podpowie?

piątek, 13 lutego 2015

słoneczna energia

Kiedy na dworze świeci takie wiosenne słońce, to od razu mam lepszy humor, chce mi się wziąć do roboty, zmieniać świat.

Spoglądam na moje noworoczne postanowienia. Minęło sześć tygodni - pora sprawdzić, co się dzieje w temacie. A trochę się dzieje...

Nad zawodowym blogiem pracuję. Jeszcze nie ruszył, ale to już kwestia paru tygodni i będzie gotowy. Nie wiem, czy pracując nad nim zrealizuję swoje pasje, ale na pewno warto trochę poeksperymentować.

Otoczenie dalej porządkuję (Tylko dlaczego jak wystawiłam książki na allegro, to nikt nawet na nie nie spojrzał?). Rzeczy czasem przybywają, ale staram się, żeby tendencja posiadania była raczej spadkowa. Chyba się udaje.

Jeśli chodzi o znajomości to szału nie ma, ale staram się cały czas być jak najbardziej otwarta na otoczenie i jak najczęściej wykonywać choć małe kroki w kierunku innych ludzi.

Nie biegam. Przyjdzie na to czas, jak pogoda się zrobi przyjemniejsza. Nic na siłę.

O własny rozwój dbam. Na blogu wciąż coś piszę. Staram się czytać mądrze, jak najmniej czasu marnować i cieszyć się każdą chwilą. Idzie raz lepiej, a raz gorzej. Wciąż przede mną dużo pracy, ale widzę pierwsze efekty.

Jestem zadowolona z mojej realizacji postanowień. A Wy?

wtorek, 10 lutego 2015

mini czy maxi?

Temat minimalizmu cały czas jest dla mnie zagadką? Co to właściwie jest ten minimalizm? Czy rzeczywiście mi odpowiada?
Jakiś czas temu napisałam posta o poszukiwaniu punktu optymalnego i wciąż mam wrażenie, że to jest dla mnie najlepsza droga. Nie chodzi o to, żeby było mało, ale o to, żeby było jak najbardziej w sam raz.
Na przykład kuchnia. Kuchnia taka, żeby chciało się w niej gotować obiad. Czyli wszystkie ulubione sprzęty, wszystko to, co jest potrzebne. Ale nie więcej. Nie wystawka z dwudziestu filiżanek, przy których muszę ostrożnie przechodzić, żeby nie strącić na podłogę. I nie pięćdziesiąt słoików odłożonych w rogu - bo jak się przez nie przecisnąć do robota kuchennego? Ale już koniecznie musi być ten dobry robot kuchenny, spory zestaw garnków i... zmywarka. Moje optimum potrzebuje takich urządzeń i tyle (co oczywiście nie znaczy, że bez nich bym nie umiała żyć).
A weźmy teraz pod nóż ciuchy. Tutaj moje potrzeby są straszliwie skromne. Donaszam to, co mam od lat. Nie lubię zakupów, rzadko potrzebuję coś nowego (w ubiegłym roku zamknęłam się w dwóch parach spodni oraz jednych butach - poprzednie spodnie przetarły się na kolanach, a buty rozkleiły się w kilku miejscach równocześnie). To mąż nalega, żebym od czasu do czasu coś sobie kupiła. Gdyby tak ktoś stworzył mi idealną garderobę... Mogłabym ją wykorzystywać tak długo, póki wszystko by nie uległo biodegradacji ze starości.
Ale dla odmiany rozwój własny, poszukiwania ciekawostek, nauka... Tu jestem maksymalistką w każdym calu. Setki, tysiące przeczytanych książek. Korzystam z coursery, edx i innych takich cudów (darmowe szkolenia w wykonianiu specjalistów - szkoda, że tego nie było, jak byłam młodsza i miałam więcej czasu). Wciąż poszukuję nowych ciekawych stron, z których próbuję czerpać inspiracje. Mnóstwo wiedzy, mnóstwo pomysłów. Choć jestem niechętna nowościom w moim życiu, to krok po kroku staram się różne eksperymenty wprowadzać. Tylko tych inspiracji aż za dużo. Brak czasu na wszystko. Brak sił. Do tego wszystko robi się tak bardzo powierzchowne. Nie mam jak się zaangażować na 100%, skoro równocześnie próbuję się zmierzyć z tyloma możliwościami. Tu muszę zacząć powoli szukać umiaru. Tylko z czego zrezygnować?
I jeszcze w perspektywie powrót do życia zawodowego... Bycie tylko mamą, żoną, gospodynią domową i pasjonatką własnych zainteresowań, to brzmi świetnie, ale ten czas nie będzie trwał wiecznie.
Równowaga w życiu to dla mnie taki cel, który próbuję osiągnąć. Żeby wszystko pasowało, żeby się ładnie poukładało. Żeby w jednych dziedzinach być minimalistką, a w innych maksymalistką. Żeby w swoim punkcie optimum być szczęśliwą osobą.

wtorek, 3 lutego 2015

muszę czy mogę?

Tyle w życiu musimy zrobić.
Budzę się codziennie rano i myślę: Muszę wstać z łóżka. Potem muszę zrobić śniadanie dla dzieci. Muszę się też z nimi pobawić. Po południu muszę zrobić obiad, wziąć dzieci do lekarza... Tyle obowiązków!

A gdyby zamienić słowo "muszę" na "mogę"? To wspaniale, że mogę wstać rano z łóżka i potem zrobić śniadanie dla dzieci. Mogę się też z nimi pobawić. Po południu mogę przygotować coś dobrego na obiad. A potem mogę wziąć dzieci do lekarza.

Ta prosta zamiana jednego słowa uświadomiła mi, jak łatwo jest zapomnieć o wdzięczności za codzinne wydarzenia. Kiedy rozpatruję wszystko jako serię obowiązków, to trudno mi się z tego cieszyć. A jednak powinnam pamiętać, że nie każdy może rano wstać z łóżka. Są ludzie ciężko chorzy, którzy nie są w stanie się ruszyć. Mogę również zrobić śniadanie. Nie brakuje mi chleba, masła, innych dodatków. Mogę nakarmić dzieci i nie zastanawiać się, czy będziemy głodni. Mogę się bawić z dziećmi - tyle kobiet odprowadza dzieci do żłóbków i przedszkoli, a ja spędzam z nimi cały dzień, obserwując jak wspaniale się rozwijają. Mogę dzielić z nimi wszystkie ich smutki i radości, wymyślać im przeróżne atrakcje. Mogę zrobić obiad. Mogę zadbać o to, żeby był zdrowy. Mogę kupić wszystko, co do niego potrzebuję. A potem mogę wziąć dzieci do lekarza. Mam dostępną służbę zdrowia w odległości 20-minutowego spaceru. Mogę potem pójść do apteki i od ręki dostać wszystkie leki. Nie muszę przez trzy dni koczować w szpitalu oddalonym o dziesiątki kilometrów od mojego miejsca zamieszkania.

Zamiana jednego słowa - a tyle mi uświadomiła!

środa, 28 stycznia 2015

dwa poranki

Dwa poranki:

Pierwszy:
Szósta rano. Tup, tup, tup... Słychać kroki dziecka. Dlaczego on się zawsze musi budzić tak wcześnie? Znowu będzie niewyspany i marudny przez cały dzień. No i oczywiście ja też się nie wyśpię. Już włazi do łóżka. Może uda się go uśpić jeszcze na chwilę. "Nie wierć się, mamusia jeszcze śpi!". Wredzizna mała. Jak już przylazł do nas, to mógłby się położyć w spokoju i chociaż udawać, że próbuje zasnąć. Kręci się tak, że wytrzymać nie można. Wstajemy! Trzeba jakieś śniadanie zrobić. I tak będzie marudzić więc w sumie nie wiem, po co się wysilam. "Jedz szybko! Dlaczego się ubrudziłeś? Gapa z ciebie i tyle!" Jak już zjadł, to może się chociaż chwilę pobawi. A ja sobie usiądę do komputera i wreszcie odpocznę przy fejsiku, mailach i codziennych wiadomościach. "Co mi tu próbujesz klikać?" Czy on się nie umie sam chwilę pobawić? Nawet herbaty nie idzie wypić w spokoju. "Po co mi przynosisz te samochodziki? Pobaw się nimi w swoim pokoju". No... nareszcie chwila ciszy...


Drugi:
Szósta rano. Tup, tup, tup... Słychać kroki dziecka. O, chyba moje kochane maleństwo się obudziło. Jeszcze chętnie bym chwilę pospała, ale w sumie dzięki niemu będę mieć dłuższy dzień. Pora na poranne przytulaki. "Kocham cię, syneczku, wiesz?". Miło się tak razem siedzi w łóżku, ale pora już na śniadanko i do zabawy! Co dobrego na śniadanie? Może jogurt z musli? Albo kanapka z domowym schabikiem? Pychotka, co? "Ale się upaprałeś. Zobacz do lustra, jak śmiesznie wyglądasz, a potem umyjemy buźkę". Zjedzone? To pora na wspólne zabawy. Może pobawimy się chwilkę samochodami. "Super! Możesz zbudować dla nich garaż pod krzesłem." Miło się poczuć jak dziecko, poczołgać się po podłodze, poturlać na dywanie. "A teraz, kochanie, mama ma chwilkę przerwy. Chcę poczytać sobie przy komputerze. Pobaw się trochę sam, a zaraz przyjdę zobaczyć, co wymyśliłeś"...

Dwa poranki czy jeden?
Staram się, jak najczęściej przeżywać wersję numer dwa. Próbuję jak najbardziej świadomie korzystać z czasu, który jest mi dany i cieszyć się każdą chwilą. Jeszcze nie zawsze mi wychodzi, ale sama świadomość bardzo pomaga.

Zapisując codziennie trzy najfajniejsze wydarzenia z całego dnia uświadomiłam sobie, że nigdy nie był to czas spędzony przy komputerze na przeglądaniu fejsika, blogów czy innych internetowych stron. Zwykle notowałam miłe chwile z dziećmi, spotkania ze znajomymi, domowe osiągnięcia. Skoro to są moje momenty szczęścia, to muszę je celebrować. I tego ostatnio próbuję się nauczyć.

środa, 21 stycznia 2015

dlaczego nie warto się zadłużać?

To nie jest generalnie temat na mojego bloga. Nie chciałam o tym pisać, a jednak... Ostatnie kilka dni i kilka rozmów przekonało mnie do tego i postanowiłam dorzucić swoje pięć groszy, a następnie odesłać do bardzo wartościowych wpisów Marcina Iwucia.

Właśnie parę dni temu od osoby, która właśnie rozpoczyna swoje życie zawodowe i podpisała pierwszą umowę (na 5 lat) usłyszałam, że teraz musi wziąć kredyt na samochód (no bo ile można jeździć pociągami czy komunikacją miejską), przy czym to nie może być tani samochód tylko taki, który się będzie podobać, będzie mieć odpowiedni klimat. Sugestia, żeby oszczędzić pieniądze (w wysokości raty kredytu) została odrzucona ("skąd ja wezmę te pieniądze?"). Obliczenia, że naprawdę opłaca się przez 2 lata odkładać gotówkę i po tym czasie uzbierać pieniądze na nieco tańszy model, również się nie spodobały.

Czy naprawdę ludzie są szczęśliwi, jeśli mają samochód i comiesięczny obowiązek oddania sporej części pensji? Tak, mamy samochód. Kupiony za gotówkę, dużo poniżej naszych możliwości finansowych. Moi rodzice nigdy nie mieli samochodu, a zwiedziliśmy z nimi pół Polski (jestem pełna podziwu, że z całą naszą ekipą byli w stanie spakować się do PKP). Nigdy mi go nie brakowało. I jestem wdzięczna, że nauczyli mnie, że długi są złe. Że należy ich unikać. Że trzeba mieć oszczędności i rozsądnie wydawać je na to, co potrzebujemy, a dopiero, kiedy mamy nadwyżki, można pozwolić sobie na realizację zachcianek (nawet dziwacznych i pokręconych).

Mam kredyt hipoteczny, którego bardzo nie lubię i który od lat odbiera mi dużo spokoju. I już wiem, że nawet to nie było warte moich nerwów. Gdybym miała cofnąć się do roku 2008 (słynny rok kredytów we frankach), to podjęłabym zupełnie inne decyzje. To tylko moje doświadczenie. A co z kolegą mojego brata, który próbował popełnić samobójstwo tylko dlatego, że zżarły go długi - jeden po drugim? Kolejne chwilówki, żeby spłacić poprzednie. Odsetki coraz większe. I wreszcie taki moment, że nie mógł sobie z tym poradzić. Zaczyna się od kredytu na samochód. Potem na meble. A jeszcze przecież należą się wakacje. Brak pieniędzy na Święta? Tradycyjnie prezenty muszą być bogate, a banki oferują przecież pożyczki. I co z tego, że z Bożym Narodzeniem będziemy się ciągnąć przez pół roku? Warto? A może lepiej nawet nie zaczynać tej spirali długów i kupować to, na co nas stać?

Polecam zapoznanie się z naprawdę wartościowymi artykułami Marcina Iwucia:
Ugotujesz się jak żaba - czyli długi w naszych głowach
Jak skutecznie pozbyć się długów?

A podsumowując - tak w trakcie pisania sobie jednak uświadomiłam, że tekst jak najbardziej jest zgodny z tematyką bloga. Bo tonąc w długach, trudno być szczęśliwym. Prawda?

poniedziałek, 19 stycznia 2015

o przyjaźni

Kiedy ostatnio poznaliście kogoś nowego? Kiedy się z kimś zaprzyjaźniliście?

Zauważyłam, że większość moich znajomości (zwłaszcza tych bliższych) sięga czasów licealnych i studiów. Przyjaciele ze szkolnej ławki, towarzysze wypraw w góry, koleżanki i koledzy ze studium pedagogicznego, znajomi z rekolekcji, współgracze w go. Jak to możliwe, że kiedyś umiałam tak łatwo zdobywać przyjaciół, a teraz ciężko mi wyjść poza codzienne "dzień dobry"? Zdaję sobie sprawę, że jako nastolatka miałam więcej czasu na imprezowanie, przegadane noce, długie spacery. Ale teraz też mogłabym zbudować bardzo fajne relacje, tylko jakoś mi to nie wychodzi. No właśnie, dlaczego?

Jedno z moich postanowień na 2015 rok, to właśnie zadbanie o moje stare znajomości i budowanie przyjacielskich stosunków z ludźmi, którymi spotykam na aktualnym etapie życia. Nie jest to łatwe zadanie. Oj, zdecydowanie nie jest. Ale planuję odnieść sukces. Przede wszystkim myślę, że przyda się więcej optymizmu. Liczę na to, że uśmiech na twarzy zjedna ludzi dookoła. Skupienie się na otoczeniu, a nie na swoich problemach. Aktywne słuchanie. Nawiązywanie rozmów z przypadkowo napotkanymi ludźmi. Maile, listy, rozmowy telefoniczne. Zaangażowanie. Szczerość. Otwartość. Pracuję nad wszystkim i małe, maleńkie sukcesy dostrzegam. Liczę, że z czasem będą większe.

A jak Wy nawiązujecie nowe znajomości?

piątek, 16 stycznia 2015

spotkanie z ludźmi sukcesu

Muszę się pochwalić! Dowiedziałam się ostatnio o wystąpieniach dwóch facetów sukcesu (Łukasz Olek oraz Michał Szafrański) w Poznaniu i to za darmo. W ramach akcji Aula Polska każdy z nich miał swoją prezentację. Po uzyskaniu zapewnienia męża, że zajmie się dziećmi i mogę mieć wolny wieczór, stwierdziłam "wchodzę w to"! I nie żałuję!
Nie dość, że usłyszałam dużo mądrości, nie dość, że zobaczyłam na żywo tych, którzy naprawdę mają czym się pochwalić, to przełamałam swoje osobiste opory - wyszłam z domu do ludzi, zrobiłam coś nietypowego. I żałuję tylko, że zabrakło mi odwagi, aby podejść, podać rękę i powiedzieć "świetne wystąpienie, dziękuję". Może następnym razem będę bardziej śmiała :)
A tymczasem trawię różne mądrości i mam nadzieję, że jak najszybciej ruszę z moimi planami zawodowymi. Trzymajcie kciuki!

poniedziałek, 12 stycznia 2015

moje krótkie podsumowanie 2014

To będzie krótkie podsumowanie mojego blogowania w 2014 roku.

Blog powstał w sierpniu i do grudnia opublikowałam 37 postów. Trzy najchętniej czytane to:
1. Mini(opty)malizm.
2. Trochę własnych myśli o pomaganiu, o fundacjach i o życiu też.
3. Prasówka.

Jeden z moich ulubionych to "dobro czynić".

Liczba czytelników jest w miarę stała i niniejszym chciałam Wam wszystkim podziękować. Piszę w dużej mierze dla siebie, pomaga mi to zmobilizować się do rozwoju, przemyśleć sobie niektóre sprawy. Ale cieszę się z każdej osoby, która zagląda na mojego bloga. Jeszcze bardziej cieszy mnie każdy komentarz. Kiedyś sama byłam cichą czytelniczką wielu blogów. Od jakiegoś czasu staram się choć trochę zaangażować, coś napisać od siebie. Lubię dyskusje pod postami - czytelnicy potrafią wspaniale uzupełnić myśli autora, potrafią wskazać minusy, pokazać zupełnie inny punkt widzenia. Zapraszam więc wszystkich do komentowania i dyskutowania.

Miłego dnia!

środa, 7 stycznia 2015

postanawiać czy nie postanawiać?

Zaczął się Nowy Rok - jest to zwykle moment, kiedy większość z nas podejmuje nowe postanowienia życiowe. Choć nie jest dziś pierwszy stycznia, to również dołączam do tych, którzy stawiają przed sobą nowe wyzwania. Nie jest to dla mnie coś nietypowego, bo ostatnio co parę tygodni staram się podjąć jakieś postanowienia (chociażby mój eksperyment dziękuję czy siedem zadań). Po jakimś czasie próbuję zweryfikować ich efekty i zdecydować o kontynuacji albo bez frustracji odrzucić, czy przełożyć na jakiś późniejszy moment.

Moja lista zadań na rok 2015 ma 5 punktów:

1. Założyć bloga zawodowego. Jestem z wykształcenia statystykiem, z dużym doświadczeniem w księgowości. Szukam dla siebie miejsca, jeśli chodzi o powrót do pracy, jak tylko odchowam trochę moje dzieci. Myślę, że blog pomoże mi się zorganizować i zmobilizować do rozwoju. Wszelkie pomysły i sugestie są mile widzane - liczę na ciekawe komentarze, bo trochę wstępnych planów mam, ale wciąż nie jestem do końca zadowolona z mojej wizji.

2. Kontynuacja optymalizacji przedmiotów w moim otoczeniu. Zabrzmiało poważnie - prawda? A w skrócie chodzi o to, że chcę się pozbyć tego co zbędne w moim mieszkaniu, żeby doprowadzić je do stanu, w którym nie będę się czuła przytłoczona przedmiotami i bałaganem.

3. Zadbać o swoje znajomości. Relacje z ludźmi są bardzo ważne, a ostatnio mocno je zaniedbałam. Winą mogę obarczyć dzieci, które już drugi sezon jesienno-zimowo-wiosenny postanawiają spędzić z regularnymi zapaleniami oskrzeli, grypami, kaszlami, katarami i innymi chorobami. Ale nie jest to usprawiedliwienie. Jestem raczej nieśmiała, ale zawsze lubiłam przebywać w towarzystwie znajomych osób i miałam wielu naprawdę wspaniałych przyjaciół. Większość z nich wyemigrowała, porozsypywała się po świecie. Jest to więc czas, by nie tylko odnowić stare znajomości, ale również poznać nowe osoby, z którymi będę mogła miło spędzać czas na codzień.
Ten punkt uwzględnia również poprawienie relacji z najbliższą rodziną. Chcę, żeby wspólny czas był jak najbardziej wartościowy.

4. Zacząć biegać. Najśmieszniejsze jest to, że ja wcale nie lubię biegać. Ale chodzi ten temat za mną od jakiegoś pół roku i postanowiłam dać sobie szansę. Spróbuję. A jeśli nie sprawi mi to frajdy, to przerzucę się na inne formy ruchu.

5. Zadbać o rozwój samej siebie. Chcę być szczęśliwa i podejmować codzienne wyzwania w tym kierunku. Chcę więcej i lepiej się modlić. Chcę mniej narzekać. Chcę więcej i mądrzej czytać. Chcę mieć czas na przemyślenia. Chcę mieć czas na naukę. Chcę mieć czas na tego bloga.

Planów sporo, ale nie zamierzam nic robić na siłę. Mam nadzieję, że jakoś wszystko się poukłada. Zapraszam do dzielenia się ze mną swoimi planami oraz do komentarzy odnośnie moich pomysłów. Jestem otwarta na sugestie - co jeszcze warto zmieniać.

poniedziałek, 5 stycznia 2015

bez Internetu

Święta i ich kontynuacja to dla mnie czas prawie całkowicie bez Internetu. Czasem zerkam na parę minut, czytam zaległe artykuły, szybko odpowiadam na maile i znowu przepadam w świecie bez sieci. Dobrze mi z tym...