poniedziałek, 23 lutego 2015

Na huśtawce

Moje dzieci lubią się bujać na huśtawce... Tydzień temu rozpoczęliśmy tegoroczne wyjścia na plac zabaw i pierwsze bujanie w tym roku. Chwilowo przerwa, spowodowana powrotem kaszli, katarów i zapaleniem oskrzeli.

A ja nie lubię huśtawek, ani tych zwykłych ani tym bardziej nastrojowych. Tymczasem przełom zimy i wiosny to u mnie właśnie taka huśtawka emocjonalna. Przemęczona łapię depresyjny humor i przez kilka dni z trudem wstaję z łóżka. Ugotowanie obiadu staje się wielkim wyczynem. Gdyby nie silne poczucie obowiązku, to zapadłabym w sen zimowy i nie wstała przez kilka kolejnych dni. Te kilkudniowe okresy smutasków przeplatają się z wielką chęcią działania, wiosennych porządków i radosnego łapania pierwszych promieni słońca. Wtedy snuję plany, jestem gotowa góry przenosić. Tylko po to, żeby dwa dni później najmniejszy pagórek okazywał się przeszkodą nie do pokonania.

Jak sobie radzić z tymi nastrojami? Jak zachęcić do działania, żeby nie było ono tylko z przymusu? Jak doczekać wiosny z uśmiechem na ustach? Jak znaleźć tyle radości, żeby móc się podzielić z innymi, których męczy ten sam problem?
Ktoś podpowie?

piątek, 13 lutego 2015

słoneczna energia

Kiedy na dworze świeci takie wiosenne słońce, to od razu mam lepszy humor, chce mi się wziąć do roboty, zmieniać świat.

Spoglądam na moje noworoczne postanowienia. Minęło sześć tygodni - pora sprawdzić, co się dzieje w temacie. A trochę się dzieje...

Nad zawodowym blogiem pracuję. Jeszcze nie ruszył, ale to już kwestia paru tygodni i będzie gotowy. Nie wiem, czy pracując nad nim zrealizuję swoje pasje, ale na pewno warto trochę poeksperymentować.

Otoczenie dalej porządkuję (Tylko dlaczego jak wystawiłam książki na allegro, to nikt nawet na nie nie spojrzał?). Rzeczy czasem przybywają, ale staram się, żeby tendencja posiadania była raczej spadkowa. Chyba się udaje.

Jeśli chodzi o znajomości to szału nie ma, ale staram się cały czas być jak najbardziej otwarta na otoczenie i jak najczęściej wykonywać choć małe kroki w kierunku innych ludzi.

Nie biegam. Przyjdzie na to czas, jak pogoda się zrobi przyjemniejsza. Nic na siłę.

O własny rozwój dbam. Na blogu wciąż coś piszę. Staram się czytać mądrze, jak najmniej czasu marnować i cieszyć się każdą chwilą. Idzie raz lepiej, a raz gorzej. Wciąż przede mną dużo pracy, ale widzę pierwsze efekty.

Jestem zadowolona z mojej realizacji postanowień. A Wy?

wtorek, 10 lutego 2015

mini czy maxi?

Temat minimalizmu cały czas jest dla mnie zagadką? Co to właściwie jest ten minimalizm? Czy rzeczywiście mi odpowiada?
Jakiś czas temu napisałam posta o poszukiwaniu punktu optymalnego i wciąż mam wrażenie, że to jest dla mnie najlepsza droga. Nie chodzi o to, żeby było mało, ale o to, żeby było jak najbardziej w sam raz.
Na przykład kuchnia. Kuchnia taka, żeby chciało się w niej gotować obiad. Czyli wszystkie ulubione sprzęty, wszystko to, co jest potrzebne. Ale nie więcej. Nie wystawka z dwudziestu filiżanek, przy których muszę ostrożnie przechodzić, żeby nie strącić na podłogę. I nie pięćdziesiąt słoików odłożonych w rogu - bo jak się przez nie przecisnąć do robota kuchennego? Ale już koniecznie musi być ten dobry robot kuchenny, spory zestaw garnków i... zmywarka. Moje optimum potrzebuje takich urządzeń i tyle (co oczywiście nie znaczy, że bez nich bym nie umiała żyć).
A weźmy teraz pod nóż ciuchy. Tutaj moje potrzeby są straszliwie skromne. Donaszam to, co mam od lat. Nie lubię zakupów, rzadko potrzebuję coś nowego (w ubiegłym roku zamknęłam się w dwóch parach spodni oraz jednych butach - poprzednie spodnie przetarły się na kolanach, a buty rozkleiły się w kilku miejscach równocześnie). To mąż nalega, żebym od czasu do czasu coś sobie kupiła. Gdyby tak ktoś stworzył mi idealną garderobę... Mogłabym ją wykorzystywać tak długo, póki wszystko by nie uległo biodegradacji ze starości.
Ale dla odmiany rozwój własny, poszukiwania ciekawostek, nauka... Tu jestem maksymalistką w każdym calu. Setki, tysiące przeczytanych książek. Korzystam z coursery, edx i innych takich cudów (darmowe szkolenia w wykonianiu specjalistów - szkoda, że tego nie było, jak byłam młodsza i miałam więcej czasu). Wciąż poszukuję nowych ciekawych stron, z których próbuję czerpać inspiracje. Mnóstwo wiedzy, mnóstwo pomysłów. Choć jestem niechętna nowościom w moim życiu, to krok po kroku staram się różne eksperymenty wprowadzać. Tylko tych inspiracji aż za dużo. Brak czasu na wszystko. Brak sił. Do tego wszystko robi się tak bardzo powierzchowne. Nie mam jak się zaangażować na 100%, skoro równocześnie próbuję się zmierzyć z tyloma możliwościami. Tu muszę zacząć powoli szukać umiaru. Tylko z czego zrezygnować?
I jeszcze w perspektywie powrót do życia zawodowego... Bycie tylko mamą, żoną, gospodynią domową i pasjonatką własnych zainteresowań, to brzmi świetnie, ale ten czas nie będzie trwał wiecznie.
Równowaga w życiu to dla mnie taki cel, który próbuję osiągnąć. Żeby wszystko pasowało, żeby się ładnie poukładało. Żeby w jednych dziedzinach być minimalistką, a w innych maksymalistką. Żeby w swoim punkcie optimum być szczęśliwą osobą.

wtorek, 3 lutego 2015

muszę czy mogę?

Tyle w życiu musimy zrobić.
Budzę się codziennie rano i myślę: Muszę wstać z łóżka. Potem muszę zrobić śniadanie dla dzieci. Muszę się też z nimi pobawić. Po południu muszę zrobić obiad, wziąć dzieci do lekarza... Tyle obowiązków!

A gdyby zamienić słowo "muszę" na "mogę"? To wspaniale, że mogę wstać rano z łóżka i potem zrobić śniadanie dla dzieci. Mogę się też z nimi pobawić. Po południu mogę przygotować coś dobrego na obiad. A potem mogę wziąć dzieci do lekarza.

Ta prosta zamiana jednego słowa uświadomiła mi, jak łatwo jest zapomnieć o wdzięczności za codzinne wydarzenia. Kiedy rozpatruję wszystko jako serię obowiązków, to trudno mi się z tego cieszyć. A jednak powinnam pamiętać, że nie każdy może rano wstać z łóżka. Są ludzie ciężko chorzy, którzy nie są w stanie się ruszyć. Mogę również zrobić śniadanie. Nie brakuje mi chleba, masła, innych dodatków. Mogę nakarmić dzieci i nie zastanawiać się, czy będziemy głodni. Mogę się bawić z dziećmi - tyle kobiet odprowadza dzieci do żłóbków i przedszkoli, a ja spędzam z nimi cały dzień, obserwując jak wspaniale się rozwijają. Mogę dzielić z nimi wszystkie ich smutki i radości, wymyślać im przeróżne atrakcje. Mogę zrobić obiad. Mogę zadbać o to, żeby był zdrowy. Mogę kupić wszystko, co do niego potrzebuję. A potem mogę wziąć dzieci do lekarza. Mam dostępną służbę zdrowia w odległości 20-minutowego spaceru. Mogę potem pójść do apteki i od ręki dostać wszystkie leki. Nie muszę przez trzy dni koczować w szpitalu oddalonym o dziesiątki kilometrów od mojego miejsca zamieszkania.

Zamiana jednego słowa - a tyle mi uświadomiła!