poniedziałek, 28 września 2015

powroty

Powakacyjne powroty do codzienności nie są łatwe. Zwłaszcza jak wakacje udane, w pięknym miejscu. Zwłaszcza, jeśli chciałoby się rozciągnąć je na kolejnych kilka tygodni, a obowiązki zostawić na kiedyś później, w przyszłości...

Ale trzeba. Pranie. Lodówka. Kurze. Kwiaty. Wszystko czeka na swoją kolej. Blogi również. Mam nadzieję, że po przerwie będę miała jeszcze więcej pomysłów na pisanie, jeszcze więcej przemyśleń i drobiazgów którymi bym się chciała z Wami podzielić.

A tymczasem biorę się do pracy.
Jeszcze trochę leniwie, jeszcze wakacyjnie...
Mam nadzieję, że na dniach uda mi się wrócić do pełnego zaangażowania i nadrobić wszelkie zaległości. Z jednej strony łatwiej - bo choć trochę wypoczęłam (na ile da się odpocząć z dwójką dzieci). Z drugiej strony trudniej - bo rozleniwiłam się śniadaniami i obiadami podawanymi pod nos, hotelową panią sprzątaczką. Dobrze, że chociaż pranie ręcznie musiałam robić, bo już zupełnie utonęłabym w luksusach ;)

A co u Was słychać?

środa, 9 września 2015

wakacyjnie

Na dworze wrześniowa pogoda, a my szykujemy się na wakacje. Co prawda dzieci poprzeziębiane, ale obładowani lekami postanowiliśmy jednak pojechać i zobaczyć, jaka przygoda na nas czeka.
Dla mnie każdy wyjazd to wyjście ze strefy komfortu. Z dziećmi - tym bardziej.
Trzymajcie kciuki, pomódlcie się, pomyślcie pozytywnie - żeby te nasze wakacje się udały. Jesteśmy bardzo zmęczeni, potrzebujemy odzyskać siły i radość życia.

Kolejne wpisy - po powrocie :)

czwartek, 3 września 2015

wady i zalety

Wszyscy mamy wady i zalety. Wszystko dookoła ma swoje plusy i minusy. Zamiast się z tym pogodzić i szukać zawsze tego co pozytywne, ja potrafię wypatrzeć najmniejsze minusiki i skupić na nich swoją uwagę.

Na przykład szukam wyjazdu wakacyjnego. Super hotel, piękne widoki, same pozytywne opinie. Nic tylko jechać i cieszyć się wolnym czasem. A ja czytam: brak klimatyzacji, do kolacji płatne napoje... i zastanawiam się, czy to oferta na pewno dla mnie.

Dzisiaj zrobiłam sobie ćwiczenie. Najpierw stworzyłam listę dziesięciu znajomych osób. Takich które lubię bardziej lub mniej. I przy każdej osobie wypisywałam jak najwięcej zalet. Nie było łatwo. No bo na przykład piszę "zawsze chętna do niesienia pomocy innym", a myślę w tle "ale tak niezorganizowana, że czasem trzeba przez trzy dni dzwonić, żeby się umówić". Bardzo trudno było wyłączyć to okropne "ale". Nie do końca się udało, choć starałam się ile wlezie.
Na szczęście wypisałam tylko zalety i mogę je teraz w każdej chwili przeczytać i może te "ale" nie będzie mi się przypominać gdzieś z tyłu głowy.

I jeszcze kolejny krok. Zastanowić się, co we mnie jest cennego. Za co inni ludzie mogą mnie polubić. I popracować nad swoimi pozytywnymi cechami. Albo "podebrać" te, które najbardziej mi się w innych podobają.

wtorek, 1 września 2015

niebałaganienie zamiast sprzątania

Ha... Dzisiejszy post powstaje pod wpływem kilku inspiracji. Pierwsza z nich to blog Odśmiecownia. Druga inspiracja to dzisiejsza rozmowa w warzywniaku. A trzecia to moje codzienne wizyty przy osiedlowym śmietniku.

Bo to jest tak, że bałagani mi się w domu samo, a sprzątać się nie chce. Jakoś tak się dzieje, że co drugi dzień znoszę z mojego czwartego piętra reklamówki pełne śmieci. I rozglądając się dookoła uświadamiam sobie, że codziennie przynoszę do domu mnóstwo różnych niepotrzebnych przedmiotów. Woreczki foliowe, kartonowe pudełka, papierowe torby.

Dzisiaj poszłam do warzywniaka. Ponieważ torba foliowa, do której pani sprzedawczyni zapakowała mi wszystkie warzywa zaczęła się nadrywać, to przemiła pani zaproponowała mi, że wsadzi to wszystko w drugą torbę. Akurat miałam plecak więc odmówiłam. I sobie porozmawialiśmy z właścicielami warzywniaka, jak dużo tej folii codziennie ze sklepów się wynosi. Patrzę na niektórych kupujących: dwa jabłka do jednej, trzy banany do drugiej, pięć śliwek w trzecim woreczku, do tego jeszcze osobny na marchewkę i na sałatę. A gdyby tak to wszystko wrzucić do jednego (już nie mówię, że bez - aż tak alternatywna nie jestem)? Da się? Jak jedna osoba zaoszczędzi trzy woreczki, to jest to niewielka zmiana w skali świata. A jeśli przez rok zaoszczędzi codziennie trzy woreczki, to już mamy ich tysiąc. A załóżmy, że tych osób będzie więcej. A gdyby każdy starał się zwiększyć świadomość zakupów?

Oprócz tych woreczków w warzywniaku jeszcze mnie kilka innych rzeczy złości. Ciasteczka na przykład. W plastikowym pojemniczku. Zapakowane do foliowego worka. I jeszcze włożone do tekturowego pudełeczka. A przy kasie to pudełeczko do kolejnej reklamóweczki. Wrrrrr... Po co tyle tych opakowań? Nie zacznie od tego lepiej smakować.

Noszę przy sobie szmacianą torbę. Ile się da do niej wkładam. Od czasu do czasu wypiorę. Sprawdza się bardzo dobrze.

A tak myśląc o tym wszystkim, uświadomiłam sobie, dlaczego kiepska ze mnie minimalistka. Bo to jest tak, że nie lubię wyrzucać. W związku z czym zbieram foliowe woreczki i wykorzystuję wielokrotnie. Stare ulotki zostawiam Starszemu na wycinanki. Z nakrętek od słoików i pudełka na chusteczki zrobiłam chłopakom sorter. Wytłaczanki do jajek dzielnie odnoszę do warzywniaka, gdzie wykorzystywane są do pakowania kolejnych jaj. I tak jakoś szkoda mi wyrzucać rzeczy, które jeszcze komuś do czegoś mogą się przydać. A właściwie pewnie tylko mi, bo kto by dzieciom dawał śmieciowe zabawki, skoro można teraz kupić tyle ładniejszych, bardziej kolorowych. Kto by nosił niemodne ciuchy, skoro na przecenach za grosze można kupić coś nowego?

Czuję się więc trochę jak ufoludek z tymi starymi zabawkami, ubraniami które czekają na dziury albo niespieralne plamy (to chyba jedyna opcja, żebym się ich pozbyła, a właściwie przerobiła na szmaty). A mimo tych moich wszelkich starań i tak czuję się przytłoczona świadomością, ile rzeczy codziennie na śmietnik wyrzucam...

Wniosek więc dla mnie prosty: minimalistką być może zostanę wtedy, kiedy wszystko uda mi się zużyć tak doszczętnie, że nic z tego już nie zostanie. Chyba że znajdę kogoś, kto część moich "śmieci" przygarnie, by dać im drugie życie...