sobota, 28 listopada 2015

jak to jest z tym minimalizmem i szczęściem?

Myśli w głowie mnóstwo, tylko jakoś w tym wszystkim czasu brak, żeby spisywać. Jak już siadam na dłużej do komputera, to się okazuje, że w głowie pustka i sama nie wiem, o czym wcześniej chciałam pisać.

Pamiętacie jak rok temu zastanawiałam się, czy minimalizm daje szczęście? Miałam po roku zweryfikować, czy mój stan posiadania się zmniejszył i czy dzięki temu lepiej się czuję. Niestety, muszę tu poinformować, że na mojej minimalistycznej drodze poczyniłam dopiero pierwsze kilka kroków. Nawet jeśli coś z mieszkania odchodzi, to na miejsce jednego przedmiotu czekają już kolejne (prezenty, zabawki dla dzieci, książeczki, nowe hobby). Nie udało mi się wszystkiego uporządkować, wydać, sprzedać, wyrzucić.

Nie odczuwam jednak tego wszystkiego jak porażki. Są miejsca, które zostały odgruzowane. Gdybym nie spotkała się z ideą minimalizmu, to dzisiaj, tu i teraz, miałabym problem, żeby w kuchni zrobić kanapkę (tam gdzie kiedys leżało wszystko, dziś jest tylko deska do chleba, masło i nóż), usiąść przy stole i odłożyć na półkę nową książkę. Ubrania dzieci chyba by mnie zasypały (nie wiem, czy dałoby radę wejść do ich pokoju, żeby się o nie nie potknąć), a w kosmetykach miałabym problem się odnaleźć. Nie mam wciąż porządku. Pewnie jeszcze długo mieć go nie będę. Ale jestem o kilka kroków dalej, niż gdybym nie przeczytała kilku wartościowych blogów. Dzięki Wam za to, że piszecie!

Przede mną jeszcze długa droga. Niedługo Święta, znowu prezenty. Sama w dużej mierze chcę postawić na prezenty przeżyciowe - jakieś bilety, wejściówki... Macie jakieś ciekawe pomysły w tym temacie?

A do tego... Pora przewietrzyć szafy i zobaczyć, co już niepotrzebne. Trzeba znaleźć miejsce na spodziewane prezenty...

środa, 18 listopada 2015

Kijem go czy marchewką?

Zmotywowanie siebie do działania to dopiero pierwszy krok. Czasem trzeba też zmobilizować innych, na przykład dziecko, męża, pracownika. Sposobów jest wiele. Nie będę tu żadnych nowatorskich metod wymyślać, bo specjalistką nie jestem i w porównaniu ze znawcami tematu nie mam nic do powiedzenia.
Chciałam tylko napisać, że ostatnio próbuję sposobów marchewkowych. Czyli powrót do mojego "dziękuję" i zauważanie każdych drobnych pozytywów u innych. Skupianie się na tym całkowicie. Nie narzekanie, że mąż nie posprzątał, nie ugotował, nie zrobił zakupów. Podziękowanie za to, że zrobił jakiś mały drobiazg. Z własnego doświadczenia (z dzieciństwa) pamiętam, że najmniejsza pochwała działała sto razy lepiej niż długie wykłady motywacyjne, liczne polecenia, odwoływanie się do poczucia obowiązku. Tak się cieszyłam z tych kilku pozytywnych słów, że zaraz chciałam zasłużyć na kolejne. A jeśli czułam, że są na wyrost powiedziane, to starałam się dobić do ideału.
Ciekawe, czy uda mi się w ten sposób lepiej dzieci motywować. Póki nie sprawdzę, nie dowiem się. A czy wytrwam? Skoro dałam radę przez 30 dni nie jeść słodkiego, to na pewno poradzę sobie z kolejnymi wyzwaniami :D

czwartek, 12 listopada 2015

i jeszcze o motywacji...

Nigdy nie czytałam Muminków. Tzn. może nawet czytałam, ale nie polubiłam, nie weszły do kanonu stałych moich lektur i generalnie nie byłabym w stanie powiedzieć nic poza tym, że biegały sobie jakieś takie białe hipopotamy po swojej dolinie, razem z Włóczykijem i Małą Mi. Ostatnio natomiast trafiłam na kilka bardzo ładnych muminkowych cytatów i kiedy poszłam z dziećmi do biblioteki, postanowiłam zajrzeć na półkę z literaturą dziecięcą, nadrobić własne zaległości i może nawet dziecku poczytać.
Dziecku Muminków czytać nie będę. Jeszcze za młody i zbyt wrażliwy. Nie chcę, żeby Buki albo umierające wiewiórki mu się po nocach śniły. Ale sama czytam i niektóre fragmenty bardzo pozytywnie doceniam.
"Gdzieś tam za tym wszystkim jest Włóczykij - powiedział do siebie Muminek. - Siedzi sobie w słońcu i obiera pomarańczę. Gdybym wiedział, że on wie, że przełażę przez te góry dla niego, to potrafiłbym to zrobić. Ale tak zupełnie samotnie nie dam rady." ("Zima Muminków")
Ot... taki mały dodatek, do mojego ostatniego wpisu o motywacji ;)

piątek, 6 listopada 2015

z przytupem

Próbuję pokonać jesiennego lenia z przytupem. Czyli zapisałam się na zumbę. I tak co tydzień teraz będę podrygiwać grupowo w rytm muzyki. Hihi... A przynajmniej będę próbować, bo pierwsze dwie wizyty wyglądały tak, że ledwo łapałam część kroków, a w pozostałych przypadkach starałam się nie fiknąć w ćwiczącą obok panią. Podobno jednak ćwiczenie czyni mistrza więc... niedługo być może zostanę mistrzem zumby.
Mąż również zaczął dbać o siebie, bo oprócz codziennych dojazdów rowerowych do pracy, ćwiczy fitness dwa razy w tygodniu. Jeszcze trochę i będę musiała go opędzać od młodych panienek...
I jeszcze kroki liczę codziennie. Bo mąż gadżeciarz więc kupił mi licznik kroków, kiedy planowałam biegać. Do biegania nie dojrzałam (zdarza mi się raz na parę tygodni), ale pilnuję wyznaczonego minimum w chodzeniu. Nie spodziewałam się w ogóle, że tyle kilometrów codziennie po mieszkaniu robię.

... żeby jeszcze to wszystko działało i leń jesienny był pokonany...