poniedziałek, 28 grudnia 2015

radośnie

Święta minęły szybko. Radośnie, spokojnie. Chwilami zbyt spokojnie i leniwie (ze mnie jednak trochę taki typ, że lubię się poruszać). Rodzinne spotkania codziennie. Dużo ciepła, życzliwości.
Świąteczna pasterka pierwszy raz od lat w kościele z rodzicami.
Świąteczne msze ulubione - dla przedszkolaków. Pełne śpiewów, bez kazań, listów umoralniających. Bez stresu, że dziecko zamarudzi, wstanie z ławki. Za to radosne kolędowanie. I obserwowanie radości, kiedy aniołek świeci i wygrywa melodyjki po wrzuceniu pieniążka (podsłuchana rozmowa "Ej, ksiądz chyba majątek zarobi na tym aniołku, co?").
Dużo prostych radości. Bez wielkich oczekiwań.
Internetu mało. Tyle, żeby maila sprawdzić i wysłuchać kolejnych "5 minutek" (tak, ciągle są!).
Przytulając rano męża i dzieci chciałoby się powiedzieć "Chwilo trwaj!". Niech trwa!

środa, 16 grudnia 2015

rozważania mieszczucha

Jestem mieszczuchem. Takim od stóp do głów, co to na wsi był kilka razy w życiu. Kiedyś mieszkałam w samym centrum Poznania, teraz na obrzeżach, na wielkim osiedlu (którego mieszkańców wystarczyłoby, żeby obdzielić kilka wsi). Kiedyś nie wyobrażałam sobie życia poza centrum, z dala od sklepów, Starego Rynku, dworca PKP, Mostu Teatralnego. Wszystko miało być w zasięgu ręki, jak najszybciej. Wszyscy mieli do mnie blisko, więc jakoś tak się działo, że tłumy znajomych osób wpadały w odwiedziny.
Po przeprowadzce czułam się mocno zagubiona. Wszędzie było dalej (choć nadal bezproblemowo - do najbliższego tramwaju miałam wtedy 10 minut), nie dało się umówić ze znajomymi na za pięć minut. Ciężko było mi znaleźć się w nowym miejscu, w nowym otoczeniu...
Jak dziś jadę do centrum miasta na pół dnia, to wracam zmęczona. Zmęczona tłumem ludzi, hałasem. Moje wielkie osiedle wydaje się tak puste i spokojne. Przez te parę lat poznałam panią z mięsnego i sprzedawcę w warzywniaku. Sąsiedzi nie są już tylko anonimowymi "spod piątki", ale "babcia Wiktorii" albo "mama Michała". Zaaklimatyzowałam się. Nie tęsknię za tym starym miejscem zamieszkania. Przynajmniej nie często ;)
I tak dojrzewam do myśli, że mogłabym się kiedyś przeprowadzić jeszcze dalej. Nie na taką typową wieś, gdzie są kury, krowy i świnie. Boję się zwierząt i wiem, że w takich warunkach może bym przetrwała tydzień, ale nie szczególnie dłużej. Ale mały domek albo mieszkanko na uboczu. Najlepiej bez ogrodu, żeby nie trzeba było o niego dbać. Albo nie, z małym ogródkiem, bo chciałabym mieć własne pomidorki, marchewkę i pietruszkę. I żeby znać ludzi dookoła. Żeby było cicho, spokojnie. Żebym na spacerze z dziećmi nie musiała przekrzykiwać tramwajów i samochodów.
Ludzie jednak się zmieniają. Ja zmieniam się bardzo mocno...
Ciekawe, co jeszcze życie mi przyniesie...

wtorek, 15 grudnia 2015

i znowu za dużo i za szybko?

Rok temu narzekałam, że moje życie za bardzo się rozpędziło. Za dużo i za szybko próbowałam zrealizować równocześnie. Tym razem nie jest aż tak źle. Już wiem, że trzeba zmiany wprowadzać powolutku i spokojnie. Że nie jestem typem osoby, która z dnia na dzień zmieni całe swoje życie i będzie szczęśliwsza. Zmiany krok po kroku też nie zawsze działają, ale jak sobie uświadamiam, co udało mi się poprawić, to sama ta świadomość potrafi poprawić humor (żałuję bardzo, że nie zrobiłam zdjęcia mojej kuchni przed pierwszymi minimalistycznymi krokami - ledwo pamiętam, ile wtedy wszystkiego tam było, a czasem bym chciała móc porównać, żeby uwierzyć w możliwości powolnych zmian).
Rok temu pisałam o fundacjach, o pomaganiu - nadal uważam, że warto. Ostatnio bardzo dobry wpis (i podcast) na ten temat opublikował Marcin Iwuć - polecam serdecznie! W moim życiu wciąż jeszcze za mało tego oddania się innym. Kiedyś udzialałam się jako wolontariuszka (ups, wiele z tych wspomnień nie jest pozytywnych), dziś wymówką jest brak czasu. Kiepską wymówką. Jest to krok do wykonania, jak tylko trochę lepiej się ogarnę.
Niedługo Święta. Bardzo się cieszę z wysłuchiwanych rekolekcji. Cieszę się, że przynajmniej część prezentów udało mi się wymyślić przeżyciowych a nie materialnych. Cieszę się, że udało mi się z synkiem porobić trochę ozdób choinkowych, upiec i polukrować pierniczki. Cieszę się, że udaje mi się od kilku (może już nawet kilkunastu) dni przeprowadzać akcję: "codziennie pozbądź się czegoś niepotrzebnego z mieszkania" (efektu nie widzę, ale może trzeba poczekać, a może nie zauważę nigdy jak zmiana będzie prowadzona takimi małymi kroczkami). Cieszę się z wielu rzeczy. Staram się codziennie uświadamiać z czego się cieszę. Nie zawsze jest łatwo. Ale próbować warto...

wtorek, 8 grudnia 2015

cerowanie skarpetek

Cerujecie skarpetki?
Ja cerować nie ceruję, ale wszystkie mniejsze dziurki dzielnie zaszywam. Podobnie w rajstopach, bluzkach, koszulkach. Na zdarte spodniowe kolana naszywam łatki, książki sklejam taśmą, zabawki reanimuję póki się da. I czasem zastanawiam się, na ile to wszystko ma sens. Ta część mojej duszy, która jest eko, jest ze mnie dumna. Ta, która próbuje być minimalistą, złości się straszliwie, bo gdybym to wszystko wyrzuciła, to o ile puściej by było w mieszkaniu... Do tego w dyskusji próbuje brać udział oszczędna część duszy (wyjątkowo zgodna z eko częścią w tym zakresie), a także ta leniwa (której najzwyczajniej w świecie nie chce się tego wszystkiego robić)...
Czy ktoś jeszcze miewa takie dylematy?

poniedziałek, 7 grudnia 2015

w gumiakach z ćmą do księżyca, z krową po schodach i pamiętając, że piorun ryby nie pierdyknie...

Mając małe dzieci nie jest łatwo wyjechać sobie na rekolekcje, codziennie rano biegać na roraty ani jakoś regularnie dbać o życie duchowe (wrrrr... brzmi to jak tania wymówka, może jest łatwo, tylko ja leniwa jestem, no...). W związku z tym od czasu do czasu słucham rekolekcji w internetach. Niech się w końcu te internety całe też do czegoś pożytecznego przydadzą, a nie tylko do marnowania czasu.
W tym roku razem z mężem zachwycamy się cyklem "jeszcze 5 minutek". Na początku zawsze kilka ciekawostek, a potem do tego myśl rozwojowo-duchowa. Dzięki tym ciekawostkom pamięta się ją przez cały dzień, albo nawet i przez kilka dni. Jak byście chcieli jakoś lepiej przeżyć adwent, to myślę, że warto znaleźć sobie właśnie jakieś rekolekcje, rozwijającą książkę i chociaż te kilka minut codziennie znaleźć na to, żeby sobie lepiej poukładać życie. Nie tylko przedmioty w mieszkaniu.

niedziela, 6 grudnia 2015

czy zagrożenie jest nam potrzebne?

Mąż podrzucił mi do przeczytania wpis na blogu "10 procent rocznie" o tytule "Dlaczego potrzebujemy zagrożenia?"
Mocno upraszczając - wychodzi na to, że jak ludziom jest za dobrze, za bardzo skupiają się na konsumpcji i własnych przyjemnościach - wtedy upadają społeczeństwa...
Ciekawe, jak to się ma do trendu minimalistycznego, do prostego życia, do ograniczania potrzeb. Czy jeśli będziemy dążyć do rozwoju osobistego, zamiast skupiać się na gromadzeniu przedmiotów, to w jakiś sposób oddalamy od siebie zagrożenie?
Z przerażeniem niekiedy obserwuję ludzi, którzy dążą do maksymalizacji własnej wygody jak najmniejszym kosztem. A na blogu "Wystarczy mniej" kontrpropozycja siostry Faustyny "Po stopniach ubóstwa".