czwartek, 31 marca 2016

Gdy widzę słodycze to...

... z przerażeniem zastanawiam się, co z nimi zrobić. Puste pudło na słodkie, po Świętach znów zmieniło się w przepełnione do tego stopnia, że nie idzie go domknąć. I nawet jeśli nie czuję słodkiego głodu, to i tak kuszą czekoladki, cukiereczki, żelki i inne cuda. Skąd to się bierze, że wszystkim się wydaje, że słodkie jest niezbędne do życia, szczególnie dzieciom?
Mam ambitne plany, że w diecie rodzinnej zwiększę ilość zjadanych warzyw. Chciałabym więcej surówek, warzyw gotowanych, może nawet zmobilizuję się i zrobię domowe soki czy koktajle. Tylko jak przekonać dziecko, że marchewka jest lepsza od czekolady? Czy uwierzy mi, że lepiej jeść brokuły niż cukierki? Jak przemycić zieloną pietruszkę, buraki i sałatę? Przede mną ciężkie zadanie. Ale jeśli nie spróbuję, to na pewno nie osiągnę sukcesu. Trzeba więc podjąć wyzwanie. Oczywiście, od dzisiaj ;)

poniedziałek, 14 marca 2016

Życie tu i teraz

Życie mija tak szybko, że czasem mnie to przeraża. I wciąż ten sam błąd popełniam - zamiast skupić się na tu i teraz, to próbuję ze wszystkich sił inwestować w przyszłość. Będę zadowolona i szczęśliwa za miesiąc, za rok, za pięć lat, jak wyjadę na wakacje, jak dzieci urosną... Tych okoliczności mogę wyobrażać sobie setki i wciąż zapominam, że szczęśliwa mam być teraz. Tylko ta chwila jest w pełni moja. Przeszłość już minęła. Już tylko pięknymi wspomnieniami może dodać mi sił do realizacji kolejnych zadań, a smutnymi nauczkami może mi przypominać, czego unikać teraz. Przyszłość - nie wiadomo, jak długo, w jakim stanie zdrowia, z kim przy boku. Planowałam już tyle razy i tyle razy plany się rozpadały, bo jakieś nieprzewidziane sytuacje, bo choroba, bo uciekł tramwaj, bo ktoś coś gdzieś...

Siedząc w domu z chorym dzieckiem uświadamiam sobie, że nie doceniam tej codzienności, kiedy wszyscy jesteśmy zdrowi i możemy realizować w spokoju swoje plany i marzenia. Na czas choroby trzeba zwolnić, trzeba odłożyć wiele rzeczy na później. I trudne to dla mnie, bo chciałabym wciąż pędzić do przodu. A z drugiej strony - choroba pozwala spojrzeć z innej perspektywy. Może pozwoli właśnie bardziej docenić dzisiaj i właśnie dzisiaj być szczęśliwą.

Jeszcze całkiem niedawno codziennie wieczorem, przed pójściem spać, notowałam trzy rzeczy, za które danego dnia jestem najbardziej wdzięczna. Notowałam małe i duże szczęśliwe chwile. Taka praktyka pozwalała podsumować dobrze dzień i spojrzeć na niego jak najbardziej optymistycznie. Odłożyć na bok zmęczenie, smutki, żale i nawet w najgorszych dniach znaleźć coś pozytywnego. Brakuje mi tego. Być może powinnam wrócić do moich notatek, zacząć na nowo.

A jakie Wy macie sposoby na docenienie każdego dnia?

piątek, 11 marca 2016

Czy do celu idziemy zawsze najprostszą drogą?

Pamiętam jak dziś. Liceum i rozmowy na tematy życiowe. Byliśmy młodzi, ale już powoli dorośli. Wydawało nam się, że wszystko wiemy, każdy z nas miał jakieś swoje przemyślenia. W związku z tym próbowaliśmy swoich sił w dyskusjach. Jeden z tematów, który bardzo nas podzielił, to było pytanie, czy do celu zawsze idziemy najprostszą drogą.
Moi koledzy z pełnym zaangażowaniem twierdzili, że tak, do celu idziemy najprostszą drogą i tyle. Jeśli nie idziemy do celu najprościej jak się da, to znaczy, że zmieniamy cel. Chociażby chodzenie po górach. Jest prosty żółty szlak i trudny czarny szlak. Jeśli idziemy żółtym, to znaczy, że chcemy wejść na górę i wybieramy najprostszą drogę. Jeśli idziemy czarnym, to znaczy, że chcemy pokonać czarny szlak i wejście na górę nie jest już naszym najważniejszym celem.
Moje zdanie było inne - ale jako nastolatka nie umiałam przekonać wyspecjalizowanych w dyskusjach facetów. Zawsze ich zdanie musiało być na górze, a mi najlepsze odpowiedzi przychodziły do głowy dwa dni później.
A przecież różne mogą być motywacje wyboru drogi trudniejszej: kwestie finansowe, chęć pomocy innym, nieumiejętność oceny trudności... 

Dziś patrzę na to jeszcze inaczej. Myślę sobie, że fajnie jest dojść do celu. Ale droga jest bardziej motywująca. Coś nas pcha do przodu, każe działać, funkcjonować. Jak już cel jest osiągnięty, to pozostaje taka chwilowa pustka. Myśl: co dalej? I to jest chyba dla mnie najtrudniejszy moment.

A jak Wy uważacie? Jak to jest z tym celem i drogą do niego?

piątek, 4 marca 2016

zebra

Na sawannie mieszkają sobie trzy zebry. Jedna jest straszliwie odważna i niczego się nie boi. Druga to niesamowity tchórz, lęka się nawet podmuchu wiatru. Trzecia zebra to taka wersja wyśrodkowana - nie zgrywa odważniaka, ale równocześnie nie stracha się na widok mrówki. Kiedy przychodzi lew, to dwie zebry uciekają, a ta odważna nadal skubie trawę. Można sobie wyobrazić, że nie kończy się to dla niej dobrze. Ale nasza tchórzliwa zebra też nie radzi sobie najlepiej. Zaczyna jeść trawę, widzi mrówkę i ucieka. Po pięciu minutach przestraszy ją powiew wiatru, potem jakiś ptaszek. Nigdy nie może się w spokoju najeść. Jest osłabiona, pada ze zmęczenia. Tylko ta zebra, która boi się rzeczy dużych, a na drobiazgi nie zwraca uwagi, może spokojnie wieść życie na sawannie...
Taką historię wymyśliłam dzisiaj rano dla mojego Starszego, który zaczął się bać wszystkiego. Mam nadzieję, że w ten sposób uda nam się powoli opanować strach przed samodzielnym zakładaniem skarpetek bez kogoś dorosłego w odległości 2 metrów. Ale równocześnie staram się przerobić tę historię dla siebie. Też mam w życiu niepotrzebne strachy, które nie pozwalają mi w spokoju zjeść trawy. Potrafię bać się drobiazgów i zamiast cieszyć się z przyjemnych powiewów wiatru, uciekam coraz dalej i dalej. Przykład zbyt odważnej zebry na pewno mi nie grozi.
Myślicie czasem nad swoimi obawami i lękami? Które z nich są naprawdę uzasadnione? Na które macie wpływ i warto na nie zwracać uwagę, a które tylko odbierają radość życia?
Czasem można się dużo nauczyć nawet wymyślając historyjki dla dzieci :)

środa, 2 marca 2016

nie będę kontra postaram się

Przez miesiąc nie będę jeść słodyczy. Taki projekt wdrożyłam w ubiegłym roku i zadziałał rewelacyjnie. Ani razu nie dałam się skusić słodkiemu i wyszłam z próby silniejsza psychicznie, z wiarą we własne możliwości. No bo skoro mogę przez miesiąc nie jeść słodkiego, to równie dobrze mogę zrobić sto tysięcy innych rzeczy, jeśli tylko zechcę.
Niedawno rozpoczął się Wielki Post. Nie chciałam powtarzać tego samego wyzwania więc postawiłam sobie inne cele, a do tego dodałam, że postaram się jeść mniej słodkiego. I odniosłam porażkę. Bo co to znaczy mniej? Co to znaczy postaram się? To takie słowa, którymi mogę łatwo manipulować, żeby usprawiedliwiać chwilowe chętki i słodkie ciągotki.
Wniosek jest prosty. Jeśli macie jakieś postanowienia, plany, to nie dawajcie sobie furtek w postaci "postaram się", "chyba", "być może". Jeśli coś ma zadziałać, to trzeba sobie postanowić i koniec. A jeśli pojawią się porażki (bo nikt nie mówi, że wszystko zawsze się uda), to trzeba je zaakceptować, a następnie pójść dalej do przodu. I nadal z przekonaniem, że nie ma wyjątków.

Czy u Was też tak to działa?