wtorek, 10 lutego 2015

mini czy maxi?

Temat minimalizmu cały czas jest dla mnie zagadką? Co to właściwie jest ten minimalizm? Czy rzeczywiście mi odpowiada?
Jakiś czas temu napisałam posta o poszukiwaniu punktu optymalnego i wciąż mam wrażenie, że to jest dla mnie najlepsza droga. Nie chodzi o to, żeby było mało, ale o to, żeby było jak najbardziej w sam raz.
Na przykład kuchnia. Kuchnia taka, żeby chciało się w niej gotować obiad. Czyli wszystkie ulubione sprzęty, wszystko to, co jest potrzebne. Ale nie więcej. Nie wystawka z dwudziestu filiżanek, przy których muszę ostrożnie przechodzić, żeby nie strącić na podłogę. I nie pięćdziesiąt słoików odłożonych w rogu - bo jak się przez nie przecisnąć do robota kuchennego? Ale już koniecznie musi być ten dobry robot kuchenny, spory zestaw garnków i... zmywarka. Moje optimum potrzebuje takich urządzeń i tyle (co oczywiście nie znaczy, że bez nich bym nie umiała żyć).
A weźmy teraz pod nóż ciuchy. Tutaj moje potrzeby są straszliwie skromne. Donaszam to, co mam od lat. Nie lubię zakupów, rzadko potrzebuję coś nowego (w ubiegłym roku zamknęłam się w dwóch parach spodni oraz jednych butach - poprzednie spodnie przetarły się na kolanach, a buty rozkleiły się w kilku miejscach równocześnie). To mąż nalega, żebym od czasu do czasu coś sobie kupiła. Gdyby tak ktoś stworzył mi idealną garderobę... Mogłabym ją wykorzystywać tak długo, póki wszystko by nie uległo biodegradacji ze starości.
Ale dla odmiany rozwój własny, poszukiwania ciekawostek, nauka... Tu jestem maksymalistką w każdym calu. Setki, tysiące przeczytanych książek. Korzystam z coursery, edx i innych takich cudów (darmowe szkolenia w wykonianiu specjalistów - szkoda, że tego nie było, jak byłam młodsza i miałam więcej czasu). Wciąż poszukuję nowych ciekawych stron, z których próbuję czerpać inspiracje. Mnóstwo wiedzy, mnóstwo pomysłów. Choć jestem niechętna nowościom w moim życiu, to krok po kroku staram się różne eksperymenty wprowadzać. Tylko tych inspiracji aż za dużo. Brak czasu na wszystko. Brak sił. Do tego wszystko robi się tak bardzo powierzchowne. Nie mam jak się zaangażować na 100%, skoro równocześnie próbuję się zmierzyć z tyloma możliwościami. Tu muszę zacząć powoli szukać umiaru. Tylko z czego zrezygnować?
I jeszcze w perspektywie powrót do życia zawodowego... Bycie tylko mamą, żoną, gospodynią domową i pasjonatką własnych zainteresowań, to brzmi świetnie, ale ten czas nie będzie trwał wiecznie.
Równowaga w życiu to dla mnie taki cel, który próbuję osiągnąć. Żeby wszystko pasowało, żeby się ładnie poukładało. Żeby w jednych dziedzinach być minimalistką, a w innych maksymalistką. Żeby w swoim punkcie optimum być szczęśliwą osobą.

8 komentarzy:

  1. mi się też marzy taka gotowa garderoba z ciuchami i podobnie nosiłabym ją do "biodegradacji ze starości" :)))
    a tak przy okazji to ciekawy blog i czasem czytam, jakby to były moje słowa :) (szczególnie, jak czytałam o reakcji męża - tyle, że mój nie mówi na głos, tylko myśli :D)
    pozdrawiam serdecznie M

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To mój mąż się nie hamuje - mówi to co myśli :)
      I dziękuję za serdeczne słowa o blogu. Zawsze to miło, jak ktoś myśli podobnie.
      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Każdy z nas szuka równowagi i odpowiednich proporcji w różnych dziedzinach życia. Dla każdego z nas są one inne.
    Każdemu życzę, aby znalazł i dotarł do swojego punktu optimum.
    Bardzo mądry post :)
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie - nie należy oceniać innych według swojej miary. Nawet moje własne proporcje w życiu się zmieniają z czasem. Dziś mnie kusi ograniczenie przedmiotów, a jeszcze kilka lat temu marzyłam o wielkiej biblioteczce pełnej przeróżnych książek.
      Ciekawe, czy poszukiwanie optimum trwa do końca życia, czy czasem się osiąga ten punkt.

      Usuń
    2. Uważam, że punkt optimum jest elastyczny, płynny. Na każdym etapie życia potrzebujemy czegoś innego i dlatego podlega nieustannym modyfikacjom.

      Usuń
    3. Zmienia się na pewno, co do tego nie mam żadnych wątpliwości.
      Zastanawiam się tylko, czy można dojść do takiego etapu, kiedy się stwierdzi: teraz jest mi idealnie - z tym co mam, z tym jaka jestem.
      Czy dojście do etapu, gdzie nie potrzeba żadnych zmian jest możliwe i czy daje szczęście?
      Powiało filozofią ;)

      Usuń
  3. Myślę, że nie. Zawsze się znajdzie coś do poprawienia, zmienienia.
    Do ideału się dąży, ale się go nie zdobywa.
    Myślę, że w pewnych momentach życia odpuszczamy sobie i cieszymy się tym, co już mamy :)
    Jakie my jesteśmy oświecone :) To zapewne nasze dzieci tak na nas wpływają ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A czasem bym chciała być taka idealna - dla samej siebie :)
      A cieszyć się trzeba też na tej drodze do doskonałości - bo inaczej zabraknie nam czasu na radość.
      Być może na oświecenie wpływa brak snu. A dzieci mają w tym swój główny udział. W ogóle dochodzę do wniosku, że przy dzieciach zrozumiałam wiele rzeczy, które kiedyś były dla mnie fikcją...

      Usuń