Co to właściwie jest ten minimalizm? Na czym polega? Czy mam pozbyć się wszystkiego z mieszkania, zostawić łóżko, trzy zestawy ubrań i lodówkę z jedzeniem na dwa dni? A może sprzedać mieszkanie, spakować się w plecak i wyprowadzić do namiotu? Może powinnam mieć dokładnie 100 przedmiotów? Może 200?
Nie wiem, co to jest minimalizm. Właściwie nie interesuje mnie tak do końca. Bo właśnie doszłam do wniosku, że jestem zwolenniczką innej teorii - optymalizmu (sama ją wymyśliłam i jakoś mi się spodobała). A jest to teoria, która łączy wszystkich - chomiki, minimalistów i tych po środku też. Skoro moja teściowa uwielbia otaczać się przedmiotami, to przecież nie mogę jej tego zabronić. Skoro jest szczęśliwa mając dziesięć kompletów porcelany kawowej i pięć obiadowej. Skoro uwielbia porcelanowe aniołki, świeczuszki, buteleczki, filiżaneczki. Skoro chętnie biega ze ścierką do kurzy, poprawia serwetki, przestawia wszelkie drobiazgi... To jest jej świat, jej otoczenie, jej dom i jej szczęście.
Problem pojawia się wtedy, kiedy nie czujemy się szczęśliwie w otoczeniu przedmiotów, które są dookoła nas. Wtedy właśnie możemy poczuć się przytłoczeni i ograniczeni. Możemy mieć dziesięć razy mniej przedmiotów niż inni i nadal czuć, że jest ich za dużo i ograniczają naszą swobodę. Trzeba to sobie uświadomić i na tym nie poprzestać, tylko zacząć działać. Działać tak, żeby doprowadzić otoczenie do naszego optimum.
W moim przypadku jest to trudne. Czuję, że przedmiotów jest za dużo, ale nie do końca sobie z tym radzę. Niby nie jestem bardzo sentymalna, ale okazuje się, że jednak coś tam we mnie siedzi. Nie lubię wyrzucać rzeczy, które nie są popsute, a nie wszystko można oddać dalej czy próbować sprzedać. Przeczytałam już różne posty minimalistów o tym, jak pozbywać się rzeczy sentymentalnych, ale nie do końca to działa. Co zrobić z pasjami męża? Pozwolić, by rozrastały się z szuflady do szuflady, czy wiercić dziurę w brzuchu, żeby jakoś je ograniczył?
Wciąż dużo pracy przede mną, żeby osiągnąć mój własny punkt optimum. Nie jest łatwo...
Parę dni temu pisałam o pleśni. Wczoraj mieliśmy dzień walki z tym paskudztwem. Dzieci pojechały do babci, a my mieliśmy pół dnia na pryskanie, mycie i sprzątanie. Efekt przekroczył moje oczekiwania. Nie tylko pozbyliśmy się pleśni, ale również starych firanek, które czekały pod łóżkiem na lepsze czasy, plakatów sprzed 10 lat, kilku pudełek, zupełnie niepotrzebnych, a także tony kurzu, która gromadziła się pod szafkami i za łóżkiem... Wieczorem czułam się zmęczona i szczęśliwa. Gorzej, że mąż czuł się tylko zmęczony - nie znajduje radości w porządkowaniu otoczenia i pozbywaniu się staroci...
Piękny wpis! A termin "optymalizm" jest wręcz idealny dla zdrowego, racjonalnego minimalizmu. Może nawet taki termin przyjąby się w Polsce lepiej, niż kojarzący się z ascezą "minimalizm"? Gratuluję udanego czyszczenia w domu!!:) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDzięki :)
UsuńCiągle szukam tego optymalnego podejścia do życia - bez przesady w żadną stronę, tak żeby być szczęśliwym.
Gorzej, że wiele osób wegetuje zamiast poszukiwać. Ciekawe, czy są szczęśliwi...
Masz rację - dużo osób wegetuje ciągle narzekając, a narzekanie zaraża niestety innych. Sam należałem do takich osób. W pewnym momencie zrozumiałem że nie tędy droga i zamiast marudzić trzeba coś zmienić w sobie. Teraz staram się cieszyć i doceniać najdrobniejsze rzeczy i sytuacje w życiu :)
UsuńTo jest właśnie najfajniejsze. Jak się uczę skupiać na radościach i doceniam przyjemne chwile już teraz.
UsuńKiedyś było tak, że wciąż na coś czekałam. Jak przyjdą Święta, to będę szczęśliwa. Jak wyjadę na wakacje, to wreszcie odpocznę. Jak sobie coś kupię, wyremontuję, wyjadę... I wcale nie byłam tak szczęśliwa więc szukałam kolejnej okazji...
A tymczasem słoneczny poranek, buziak od dzieci, spacer, ciekawa książka, komentarz na blogu - wszystko to są takie małe codzienne szczęścia. I nie trzeba na nie czekać. Można się cieszyć już teraz i gromadzić w pamięci te przyjemne chwile. Oby było ich jak najwięcej!
Docenianie codzienności to trudna sprawa - nikt tego nie uczy, trzeba samemu dorosnąć do radowania się nawet z obowiązków! Ale za to po odkryciu tego, że każdy dzień jest darem, człowieka cieszy wszystko :) Życzę Ci jak najwięcej takich przyjemnych chwil które można gromadzić później we wspomnieniach Tino! :)
UsuńA dziękuję - postaram się cieszyć ze wszystkich sił i gromadzić tysiące pozytywnych odczuć i myśli. Na pewno nie zawsze się uda, ale najważniejsze, to wiedzieć, czego się chce :)
UsuńTeż mi się podoba ta nazwa: optymalizm :)
OdpowiedzUsuńTak sobie myślę, że każdy wyznaje inną jej granicę.
Mój Przyszły ma tonę kabli, części komputerowych.. Wylądowały na strychu, by wspólną przestrzeń jednopokojowego lokum udostępnić rzeczom córki.
Moim patentem na optymalizm domowy jest oddawanie rzeczy innym lub wystawianie ich na aukcjach internetowych. W tym miesiącu sprzedałam rzeczy na 85 zł. To zachęca Przyszłego, by przejrzeć swoje bogactwo i je nieco pomniejszyć.
Chociaż czasami mi się wydaje, że proces optymalizmu, minimalizmu nie ma końca :)
I właśnie to jest zaleta optymalizmu - że można sobie postawić granicę każdego dnia gdzieś indziej i szukać tego swojego właściwego szczęścia :)
UsuńAllegro i zarobków zazdroszczę, jeszcze nigdy się nie zdecydowałam na sprzedawanie, a pewnie by się przydało. Ubranka po chłopakach wydałam i tyle.
Znakomity wpis, bardzo się cieszę że tu trafiłam!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam :)
Też się bardzo cieszę. Miłej lektury!
UsuńI dziękuję za pozdrowienia :)