wtorek, 1 września 2015

niebałaganienie zamiast sprzątania

Ha... Dzisiejszy post powstaje pod wpływem kilku inspiracji. Pierwsza z nich to blog Odśmiecownia. Druga inspiracja to dzisiejsza rozmowa w warzywniaku. A trzecia to moje codzienne wizyty przy osiedlowym śmietniku.

Bo to jest tak, że bałagani mi się w domu samo, a sprzątać się nie chce. Jakoś tak się dzieje, że co drugi dzień znoszę z mojego czwartego piętra reklamówki pełne śmieci. I rozglądając się dookoła uświadamiam sobie, że codziennie przynoszę do domu mnóstwo różnych niepotrzebnych przedmiotów. Woreczki foliowe, kartonowe pudełka, papierowe torby.

Dzisiaj poszłam do warzywniaka. Ponieważ torba foliowa, do której pani sprzedawczyni zapakowała mi wszystkie warzywa zaczęła się nadrywać, to przemiła pani zaproponowała mi, że wsadzi to wszystko w drugą torbę. Akurat miałam plecak więc odmówiłam. I sobie porozmawialiśmy z właścicielami warzywniaka, jak dużo tej folii codziennie ze sklepów się wynosi. Patrzę na niektórych kupujących: dwa jabłka do jednej, trzy banany do drugiej, pięć śliwek w trzecim woreczku, do tego jeszcze osobny na marchewkę i na sałatę. A gdyby tak to wszystko wrzucić do jednego (już nie mówię, że bez - aż tak alternatywna nie jestem)? Da się? Jak jedna osoba zaoszczędzi trzy woreczki, to jest to niewielka zmiana w skali świata. A jeśli przez rok zaoszczędzi codziennie trzy woreczki, to już mamy ich tysiąc. A załóżmy, że tych osób będzie więcej. A gdyby każdy starał się zwiększyć świadomość zakupów?

Oprócz tych woreczków w warzywniaku jeszcze mnie kilka innych rzeczy złości. Ciasteczka na przykład. W plastikowym pojemniczku. Zapakowane do foliowego worka. I jeszcze włożone do tekturowego pudełeczka. A przy kasie to pudełeczko do kolejnej reklamóweczki. Wrrrrr... Po co tyle tych opakowań? Nie zacznie od tego lepiej smakować.

Noszę przy sobie szmacianą torbę. Ile się da do niej wkładam. Od czasu do czasu wypiorę. Sprawdza się bardzo dobrze.

A tak myśląc o tym wszystkim, uświadomiłam sobie, dlaczego kiepska ze mnie minimalistka. Bo to jest tak, że nie lubię wyrzucać. W związku z czym zbieram foliowe woreczki i wykorzystuję wielokrotnie. Stare ulotki zostawiam Starszemu na wycinanki. Z nakrętek od słoików i pudełka na chusteczki zrobiłam chłopakom sorter. Wytłaczanki do jajek dzielnie odnoszę do warzywniaka, gdzie wykorzystywane są do pakowania kolejnych jaj. I tak jakoś szkoda mi wyrzucać rzeczy, które jeszcze komuś do czegoś mogą się przydać. A właściwie pewnie tylko mi, bo kto by dzieciom dawał śmieciowe zabawki, skoro można teraz kupić tyle ładniejszych, bardziej kolorowych. Kto by nosił niemodne ciuchy, skoro na przecenach za grosze można kupić coś nowego?

Czuję się więc trochę jak ufoludek z tymi starymi zabawkami, ubraniami które czekają na dziury albo niespieralne plamy (to chyba jedyna opcja, żebym się ich pozbyła, a właściwie przerobiła na szmaty). A mimo tych moich wszelkich starań i tak czuję się przytłoczona świadomością, ile rzeczy codziennie na śmietnik wyrzucam...

Wniosek więc dla mnie prosty: minimalistką być może zostanę wtedy, kiedy wszystko uda mi się zużyć tak doszczętnie, że nic z tego już nie zostanie. Chyba że znajdę kogoś, kto część moich "śmieci" przygarnie, by dać im drugie życie...

8 komentarzy:

  1. W moim bliskim sklepie muszę osobno do woreczków każde warzywko i owoc bo trzeba zważyć i na woreczku przykleić karteczkę z ceną. Jak kupują jedną sztukę to przyklejam karteczkę na towarze ale to jest komentowane jako fanaberia i złośliwość. Jak i to, że na zakupy chodzę z koszem wiklinowym i nie biorę w sklepie plastikowego.
    Też nie wyrzucam przydasi, choć one zadziwiająco rzadko mi się przydają. I gdy już, już postanawiam wszystko powyrzucać, wystarczy jeden czy drugi raz zastosowania by przegrać z postanowieniem.
    Ale ważne że dążymy i się staramy. Pozdrawiam Cię Tino już wrześniowo :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego lubię kupować na ryneczku u znajomego pana z warzywniaka. Jest trochę drożej, ale i porozmawiać można i moich eko-pomysłów nikt nie traktuje jak fanaberii.
      Jak kupowałam w markecie, to też się starałam na owoc czy warzywo naklejkę przykleić. Nikt nie narzekał. W Biedronce kupuję często banany i też do żadnego woreczka ich nie wrzucam. Może się do mnie już przyzwyczaili ;)
      Pozdrawiam Cię Krystynko serdecznie! Zapowiada sie piękny wrzesień :)

      Usuń
  2. Nie mogę się zgodzić ze zdaniem, że minimalistką nie jesteś, bo nie wyrzucasz "przydasi". Według mnie właśnie sedno minimalizmu jest w tym, że potrafisz wykorzystać to co da się jeszcze wykorzystać, zamiast lecieć do sklepu kupować nowe. Wiem jest taka strefa mówiąca o 100 rzeczach - ale dla mnie to taki trochę slogan.
    Pozdrawiam serdecznie Marlena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmmm... Coś w tym jest, Marleno. Nie kupuję nowych rzeczy, kiedy wciąż mogę wykorzystywać stare. Ale tych starych też często za dużo i z tym już by wypadało coś zrobić. Zwłaszcza, że czuję się przytłoczona nadmiarem przedmiotów dookoła.
      100 rzeczy to chyba osoba samotna o naprawdę niskich oczekiwaniach. Ja swoich mam dużo więcej, nie mówiąc już nic o dziecięcych :)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Podziwiam osoby, które potrafią wykorzystywać do maksimum rzeczy. Ja niestety ich się pozbywam bez mrugnięcia okiem, ale to specyfika posiadania jednego pokoju, a nas jest troje. Pilnuję, by nie obrastać w rzeczy i nie darzyć ich sentymentem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja zazdroszczę tej niezależności od przedmiotów i porządku. Chętnie bym się podszkoliła trochę z wyrzucania... Choć trochę...

      Usuń
  4. Tak dawno do Ciebie Tino nie zaglądałam i nawet nie wiedziałam, że podlinkowałaś mojego bloga! Bardzo mi miło! Dziękuję. Strasznie się uśmiałam z Twojego opisu opakowania ciasteczek :-) Często się zastanawiam nad tym, jak to drzewiej bywało kiedy nie było jeszcze wszechobecnych dziś plastikowych opakowań. Ludzie sobie świetnie radzili. Nie było ponadto firm typu "przedsiębiorstwo oczyszczenia miasta". Nie było tylu śmieci.
    Co do woreczków na które trzeba nakleić cenę szczytem szczytów był pusty woreczek z ceną który dostałam w sklepie gdy poprosiłam o zapakowanie mięsa w blaszane pudełko. No bo przecież gdzieś tę cenę trzeba było nakleić. Innym razem naklejono mi cenę na pudełko, co zdziwiło kasjerkę, bo myslała że kupuję pudełko :-) Żeby unikać takich akcji omijam sklepy szerokim łukiem i kupuję na targu. Choć czasem w sytuacjach pilnych się poddaję.
    Z innej beczki - ciekawe jest kwestia pogodzenia minimalizmu i niewyrzucania w duchu oszczędzania zasobów. Sprzeczność to czy nie?
    Z jeszcze innej beczki - Mąż czyta właśnie "Żonę Modną" Krasickiego i częstuje mnie kawałkami. To też dobry komentarz do tego o czym rozmawiamy tutaj!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pusty woreczek z ceną mnie rozłożył na łopatki.
      Z zafascynowaniem czytam Twoje kolejne kroki w zmniejszaniu ilości śmieci. Zazdroszczę. Inspiruję się :)
      Mając minimalistyczne podejście staram się wyrzucać tylko to co zniszczone, a wszystkiemu innemu nadawać nowe życie. Idzie mi powoli więc minimalizm też idzie mi powoli. A najgorzej jest po wszelkiego rodzaju urodzinach, imieninach, świętach i wyzytach babci ;)

      Usuń