środa, 16 grudnia 2015

rozważania mieszczucha

Jestem mieszczuchem. Takim od stóp do głów, co to na wsi był kilka razy w życiu. Kiedyś mieszkałam w samym centrum Poznania, teraz na obrzeżach, na wielkim osiedlu (którego mieszkańców wystarczyłoby, żeby obdzielić kilka wsi). Kiedyś nie wyobrażałam sobie życia poza centrum, z dala od sklepów, Starego Rynku, dworca PKP, Mostu Teatralnego. Wszystko miało być w zasięgu ręki, jak najszybciej. Wszyscy mieli do mnie blisko, więc jakoś tak się działo, że tłumy znajomych osób wpadały w odwiedziny.
Po przeprowadzce czułam się mocno zagubiona. Wszędzie było dalej (choć nadal bezproblemowo - do najbliższego tramwaju miałam wtedy 10 minut), nie dało się umówić ze znajomymi na za pięć minut. Ciężko było mi znaleźć się w nowym miejscu, w nowym otoczeniu...
Jak dziś jadę do centrum miasta na pół dnia, to wracam zmęczona. Zmęczona tłumem ludzi, hałasem. Moje wielkie osiedle wydaje się tak puste i spokojne. Przez te parę lat poznałam panią z mięsnego i sprzedawcę w warzywniaku. Sąsiedzi nie są już tylko anonimowymi "spod piątki", ale "babcia Wiktorii" albo "mama Michała". Zaaklimatyzowałam się. Nie tęsknię za tym starym miejscem zamieszkania. Przynajmniej nie często ;)
I tak dojrzewam do myśli, że mogłabym się kiedyś przeprowadzić jeszcze dalej. Nie na taką typową wieś, gdzie są kury, krowy i świnie. Boję się zwierząt i wiem, że w takich warunkach może bym przetrwała tydzień, ale nie szczególnie dłużej. Ale mały domek albo mieszkanko na uboczu. Najlepiej bez ogrodu, żeby nie trzeba było o niego dbać. Albo nie, z małym ogródkiem, bo chciałabym mieć własne pomidorki, marchewkę i pietruszkę. I żeby znać ludzi dookoła. Żeby było cicho, spokojnie. Żebym na spacerze z dziećmi nie musiała przekrzykiwać tramwajów i samochodów.
Ludzie jednak się zmieniają. Ja zmieniam się bardzo mocno...
Ciekawe, co jeszcze życie mi przyniesie...

5 komentarzy:

  1. Tino, 60 lat mieszkałam w centrum lub w bloku i bardzo sobie chwaliłam takie życie. A 9 lat temu kupiłam na wsi najpierw mały biały domek, potem chattę drewnianą letniskową i teraz nie wyobrażam sobie życia bez swoich ziół, warzyw i owoców, chodzenia po rosie, palenia w kominku, kawki na tarasie, śniadań pod lipką, kolacji przy ognisku .....
    Ludzie się zmieniają. Na pewno. Ja się zmieniłam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli jest szansa, że jeszcze wiele niespodzianek mi życie przyniesie. Oby jak najwięcej pozytywnych (to chyba nic złego, że wolę takie niespodzianki).
      I to wiejskie spokojne życie wcale nie brzmi dla mnie tak nieprawdopodobnie jak jeszcze kilka lat temu :)

      Usuń
  2. Ja też zawsze mieszkałam w mieście i nie wyobrażałam sobie inaczej. Wakacje na wsi? - niby fajnie, ale z ulgą i radością wracałam do miasta. A teraz od dwóch lat mieszkam na wsi, wokół sami rolnicy, traktory i kury (i sarny, i zające...) a ja każdego dnia wyglądam przez okno z zachwytem. I marzę, żebym nigdy nie musiała wrócić do mieszkania w bloku. Niektórzy ludzie zmieniają się diametralnie :)
    A tak w ogóle: witaj serdecznie Tino. Trafiłam na Twój blog niedawno, ale przeczytałam wszystkie wpisy i z przyjemnością czekam na następne. Sama toczę walkę z nadmiarem przedmiotów w naszym domu (a mam trójkę dzieci + wkrótce urodzi się czwarte) i bardzo motywująca do dalszych zmagań jest świadomość, że inni też walczą i się nie poddają.
    pozdrawiam serdecznie :)
    magda(c)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć! Miło mi bardzo, że dołączają nowi czytelnicy :)
      Podejrzewam, że przy czwórce dzieci walka o porządek jest jeszcze trudniejsza niż przy dwójce. W końcu więcej zabawek, ubranek, prezentów... Możemy dalej potowarzyszyć sobie w drodze do uproszczenia otoczenia.
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  3. Witaj Tino w Nowym Roku! A jednak wieś? :-) Ja marzę o mieszkaniu na wsi. Tam się urodziłam i spędziłam kilka lat życia - wspomnienia nie blakną. Teraz doceniam uroki miasta, ale klnę też na jego niewygody:-)

    OdpowiedzUsuń