Przez miesiąc nie będę jeść słodyczy. Taki projekt wdrożyłam w ubiegłym roku i zadziałał rewelacyjnie. Ani razu nie dałam się skusić słodkiemu i wyszłam z próby silniejsza psychicznie, z wiarą we własne możliwości. No bo skoro mogę przez miesiąc nie jeść słodkiego, to równie dobrze mogę zrobić sto tysięcy innych rzeczy, jeśli tylko zechcę.
Niedawno rozpoczął się Wielki Post. Nie chciałam powtarzać tego samego wyzwania więc postawiłam sobie inne cele, a do tego dodałam, że postaram się jeść mniej słodkiego. I odniosłam porażkę. Bo co to znaczy mniej? Co to znaczy postaram się? To takie słowa, którymi mogę łatwo manipulować, żeby usprawiedliwiać chwilowe chętki i słodkie ciągotki.
Wniosek jest prosty. Jeśli macie jakieś postanowienia, plany, to nie dawajcie sobie furtek w postaci "postaram się", "chyba", "być może". Jeśli coś ma zadziałać, to trzeba sobie postanowić i koniec. A jeśli pojawią się porażki (bo nikt nie mówi, że wszystko zawsze się uda), to trzeba je zaakceptować, a następnie pójść dalej do przodu. I nadal z przekonaniem, że nie ma wyjątków.
Czy u Was też tak to działa?
dokładnie tak to działa, albo wszystko, albo nic :)
OdpowiedzUsuńja nawet nie miałam czasu na postanowienia Wielkopostne :(
pozdrawiam
Ja akurat mam postanowienia, które nie są czasochłonne. Nie zastanawiałam się też nad nimi jakoś szczególnie :)
UsuńDziękuję za pozdrowienia i życzę wszystkiego dobrego. Szczególnie więcej wolnego czasu :)
Mi też jest łatwiej, gdy stawiam sobie jasne granice: wszystko albo nic. Choć nie zawsze jest to łatwe z powodu nastawienia otoczenia. Ze względów zdrowotnych muszę wyeliminować (być może na zawsze) gluten i laktozę z pokarmu. Bardzo trudno zjeść coś poza domem, ale nie daję się (trudno też za każdym razem w sytuacjach towarzyskich tłumaczyć, co, jak i dlaczego). Zdrowie to akurat jedna z silniejszych motywacji. ;)
OdpowiedzUsuńU mojego Starszego synka też stwierdzono nietolerancję glutenu. Wiem, ile to zachodu i pracy, żeby wyeliminować. Dobrze, że wcześniej już dojrzałam do samodzielnego pieczenia chleba (teraz to tylko kwestia zmiany przepisu) i zaprzyjaźniłam się z kaszą jaglaną (to akurat dzięki Tobie). Tak więc jakoś nawet mi idzie. Poza domem jest trochę problemów, ale dzielnie walczymy.
UsuńU dziecka dochodzi jeszcze problem psychologiczny - bardzo trudno jest mu zrozumieć, że nie może jeść czegoś, co jeszcze niedawno mógł i co bardzo lubi.
Ale tak jak mówisz, tutaj przynajmniej nie ma wątpliwości, jaką granicę trzeba sobie postawić :)
Trzymam kciuki też za Twoją dietę i wytrwanie w postanowieniach!
A co powiecie na "Zrobię, ile się da"?
OdpowiedzUsuńNie próbowałam. Podejrzewam, że zależy od nastawienia, co znaczy "ile się da". Jeśli na maxa - czyli porażki akceptujemy po ewentualnym wystąpieniu, a nie przed, to może być OK. Ale jeśli np. mam ochotę na słodkie, czyli dzisiaj się nie da, to jest to opcja, która u mnie nie zadziała. Jednak muszę mieć konkretne, mocne granice.
UsuńOd świąt Bożego Narodzenia do lipca prawie zero słodyczy.
OdpowiedzUsuńUdało się w zeszłym roku!
Ten rok jeszcze trwa.
Prawie zero? Dla jednych to mniej, dla drugich więcej. Dla mnie jest OK. Generalnie chodzi o ZERO, ale czasem furteczka się otwiera na takie mini-mini ;-)
Ale rozumiem, że założenie jest zerowe, a mini-mini to są "wpadki".
UsuńGratuluję wyniku! Ja chyba będę musiała sobie zrobić drugie podejście niedługo, bo mi znowu chętka na słodkie rośnie coraz bardziej. Jednak cukier uzależnia.