Niedzielny poranek rozpoczęłam zabawami z moją Dwójką Rozrabiaków. W tym czasie mężuś mógł odespać ciężki tydzień. Potem wspólne wyjście do kościoła, a następnie weszliśmy do pobliskiej cukierni. Każdy z ciastkiem w ręce - ruszyliśmy na rodzinny spacer. Cel: pobliski kasztanowiec. Tatuś mógł się wykazać i rzucając kijem w drzewo strącić dla dziecka prawdziwy deszcz kasztanów. Jak dobrze było słuchać głośnego śmiechu zachwyconego synka.
Po wypiciu południowej kawki, poszliśmy znowu na spacer - musieliśmy zaliczyć zapowiadany już od ponad tygodnia dmuchany zamek dla dzieci. Młody najpierw onieśmielony, rozkręcił się dopiero pod koniec swojej tury w związku z czym trzeba było odczekać całą kolejkę od nowa, żeby jeszcze raz mógł sobie poskakać. Potem plac zabaw. Atrakcja też dla Młodszego, który wypuszczony z wózka mógł poraczkować po rozgrzanej słońcem trawie. Uciekał do innych dzieci, zrywał listki koniczyny i śmiał się w głos. Nawet poszedł z tatą pojeździć na zjeżdżalni.
A potem domowy obiad (robiony wspólnie razem z mężem) i wyjazd na urodziny bratanka. Miłe spotkanie z rodziną.
Po powrocie kąpiel dzieci, spanie i... wreszcie czas dla nas. Chleb z piekarnika kusi swoim zapachem, a my rozmawiamy...
Fajna niedziela, prawda?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz