Coraz bliżej Święta, coraz bliżej Święta... Już zaczynają nas atakować wszechobecne Mikołaje, choinki, prezenty... Grudzień to w końcu miesiąc, w którym wydajemy najwięcej pieniędzy. To ten czas, kiedy marketingowcy próbują nas przekonać, że właśnie ich produkty najbardziej uszczęśliwią naszych bliskich.
Jako dziecko uwielbiałam Święta Bożego Narodzenia. Właśnie przez te wszelkie nastrojowe dodatki. Zakupy przedświąteczne, kolędy, choinka i przede wszystkim prezenty. Z niecierpliwością wyczekiwałam tego momentu, kiedy będę mogła rozpakować czekające paczuszki i kiedy inni będą rozpakowywać paczki ode mnie.
Po ślubie Święta stały się problemem logistycznym. Jedni i drudzy rodzicie chcieli byśmy spędzali Święta u nich. W związku z czym połowę czasu spędzaliśmy w samochodzie, żeby przejechać ponad 200 kilometrów w jedną stronę i skoro wigilia była w jednym miejscu, to chociaż Święto w drugim. Potem zrezygnowaliśmy z tego jeżdżenia i zmieniamy miejsce świętowania z roku na rok. Zawsze jedni rodzice zmartwieni, stęsknieni... zwłaszcza od momentu, kiedy nasz przyjazd wiąże się z dostawą wnuków (od kiedy są wnuki, to nasza obecność straciła na znaczeniu - bo Święta są najbardziej dla dzieci). Męczy mnie to, denerwuje. Do tego to szaleństwo - czy choinka wystarczająco duża, czy na stole wystarczająco ciasta, czy prezenty wystarczająco bogate.
Niedługo znowu Święta, a ja już się boję. Znowu tona słodyczy (które z tak wielkim trudem próbuję odstawić), znowu niepotrzebne drobiazgi. Wielkie zakupy, bo przecież wszystkich trzeba obdarować...
Nie, nie chodzi mi o to, żeby nie organizować Świąt. Potrzebujemy radosnego, świątecznego nastroju. Potrzebujemy tego ciepła, które wywołuje w nas blask choinki. Potrzebujemy uśmiechu, przełamania opłatkiem, wielu pozytywnych słów...
Tylko skupmy się na tym, co ważne. Nie chodzi tu przecież o jedzenie, prezenty, ozdoby. Chodzi o rodzinne świętowanie, o bliskość, życzliwość. To ma być wspomnienie Bożego Narodzenia, czyli wspomnienie wydarzeń sprzed ponad 2 tysięcy lat. Otwarcie serc na Jezusa.
Dlaczego piszę o tym już teraz? Bo mamy przed nami półtora miesiąca na dobre przemyślenie wszystkiego. Bo jeszcze teraz możemy się skupić na rzeczach ważnych. Jeśli wierzymy w Boże Narodzenie, to możemy wybrać rekolekcje, znaleźć dobrą książkę do przeczytania na ten czas. Może roraty (jejku, jak ja tęsknię za codziennymi roratami o 6 rano, poprzedzonymi śpiewaniem godzinek, ze świecą w ręku), może jakieś inne adwentowe przygotowania... Jeśli jesteśmy niewierzący, to możemy się skupić na dobrym podsumowaniu roku i przygotowaniu planów na kolejne miesiące. Nie dajmy się wciągnąć w wir konsumpcji. Jesteśmy manipulowani, żeby kupować, kupować, kupować... Niech nasze zakupy będą przemyślane, a Święta będą czasem poświęconym rodzinie, bliskim i sobie samym, a nie zakupom, porządkom i jedzeniu.
A jakie Wy macie podejście do tematu Świąt, końca roku, prezentów, spotkań rodzinnych, porządków przedświątecznych i wszystkich innych atrakcji, które serwuje nam grudzień? Próbujecie zachować dystans, czy dajecie się wciągnąć w szaleństwo?
Chyba wszyscy wciągają się mimo woli w ten kołowrotek szaleńczych zakupów, latania ze ścierką w każdy kąt i pichcenia tony jedzenia.
OdpowiedzUsuńJa po takim maratonie leżę potem w święta odłogiem. Pewnie jak większość.
Powinniśmy celebrować te dni ze sobą, z bliskimi, z przyjaciółmi. W takich dniach powinniśmy być i cieszyć się prostymi rzeczami, które na co dzień nam umykają.
Też ulegam... Niestety... Ale chyba nie da się tak do końca uniknąć zamieszania, zabiegania... Zresztą nie chodzi tu o absolutną obojętność, ale o znalezienie złotego środka... który strasznie trudno znaleźć ;)
UsuńWłaśnie. Czy da się wypośrodkować? Mam nadzieję, że tak. W tym roku się postaram. Gorzej z rodziną, która tego zamiaru wcale nie ma :)
OdpowiedzUsuń