Zeszły tydzień był
dla mnie bardzo ciężki. Narzuciłam sobie zbyt szybkie tempo, za
dużo na raz chciałam osiągnąć. Namnożyły mi się cele: jeden,
drugi, trzeci. Coraz bliżej koniec roku, a miałam w planach
uporządkowanie do tego momentu mojego otoczenia i spraw osobistych,
żeby od stycznia móc na spokojnie zająć się życiem zawodowym.
Musiałam jednak zwolnić, powiedzieć STOP. Zaczęłam tracić
wewnętrzną radość, pozwalając, żeby znowu dopadł mnie stres i
zwątpienie.
Już wiem, że nie
zdążę. Nie dam rady do końca roku posprzątać szczegółowo
całego mieszkania, wyrzucając wszystkie niepotrzebne rzeczy z
otoczenia. Nie dam rady do końca roku uporządkować sobie
osobistych spraw, nie wdrożę zaleceń z czytanej książki, nie
skończę kursu o tym, jak być szczęśliwym. Być może mogłabym
większość z tego zrobić, ale koszt by był zbyt duży. Nie po to
chcę uprościć moje życie, żeby wrzucić w nie jeszcze więcej
obowiązków i uczynić siebie jeszcze bardziej nieszczęśliwą. 31
grudnia to nie jest jakaś magiczna data, do której muszę uporać
się ze wszystkimi zaległościami. Sprawy rozpoczęte 1 stycznia nie
muszą odnościć większych sukcesów od tych które zacznę w
połowie lutego. Cieszę się bardzo, że mam pomysły – na siebie,
na otoczenie, na rozwój zawodowy. Cieszę się, że nie tkwię w
miejscu (bo to by chyba mnie najbardziej zdołowało). Ale
równocześnie zdaję sobie sprawę, że muszę realizować moje
plany małymi kroczkami, bo nie dość, że w biegu mogłabym
przegapić inne okazje, to straciłabym moje poczucie spokoju, które
jednak bardzo sobie cenię. W pogoni za szczęściem, zgubiłabym to
szczęście, które już znalazłam...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz