Jest jesień. Ja smarkam, kicham, pokasłuję. Gardło odmówiło współpracy. Najchętniej zakopałabym się głęboko pod kołdrę i przespała z pół tygodnia (a potem wstała w pełni sił, gotowa do pracy). Wiadomo, jako mama na pełen etat nie mogę sobie pozwolić na takie stuprocentowe lenistwo. Ale zaprosiłam do siebie małego lenia. Trochę z wyrzutami sumienia, trochę niepewnie, wciąż zastanawiając się, czy robię słusznie.
Siadam więc na kanapie i czytam. Klikam proste gierki na tablecie. Skaczę po blogach, stronkach internetowych. Chodzę z dziećmi na kasztanowe spacery...
Jeszcze od czasu do czasu żałuję i analizuję, ile mogłam zamiast tego zrobić ważnych i pilnych rzeczy. Ale myślę, że te mniej ważne też są potrzebne - żeby znaleźć siłę na najważniejsze, a nie rozsypać się zupełnie...
ja myślę że zapraszanie małego lenia jest bardzo potrzebne, zwłaszcza jesienią :)
OdpowiedzUsuńO tak! Uwielbiam jesiennego lenia i czasem myślę, że Pan Bóg specjalnie po to "wymyślił" przeziębienia, żeby człowiek miał czas na lenia :-)
OdpowiedzUsuńTo powinien jeszcze w tym czasie znaleźć opiekę dla dzieci ;)
UsuńI panią do sprzątania.
I do gotowania...
;)